Info

avatar Blog rowerowy prowadzi Keto z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 164735.57 km Jeżdżę z prędkością średnią 25.65 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:18022.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:700:43
Średnia prędkość:25.72 km/h
Maksymalna prędkość:78.94 km/h
Suma podjazdów:105310 m
Maks. tętno maksymalne:200 (109 %)
Maks. tętno średnie:148 (81 %)
Suma kalorii:391443 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:514.92 km i 20h 01m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
944.59 km
39:45 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:62.82 km/h
Temperatura:11.0
HR max:175 ( 96%)
HR avg:118 ( 64%)
Podjazdy:6493 m
Kalorie:19402 kcal

Północ - Południe

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 1

Trasa: Hel - Władysławowo - Wdzydze Kiszewskie - Kościerzyna - Czersk - Świecie - Golub-Dobrzyń - Dobrzyń nad Wisłą - Płock - Gąbin - Łowicz - Skierniewice - Rawa Mazowiecka - Opoczno - Końskie - Koniecpol - Bobolice - Olkusz - Kalwaria Zebrzydowska - Maków Podhalański - Obidowa - Gliczarów Górny - Głodówka

HZ - 64%
FZ - 33%
PZ - 3%
cad - 83

Zdjęcia z ultramaratonu

Ostatni start w ultramaratonie w tym roku realizuję w postaci udziału w pierwszej edycji maratonu Północ – Południe. W założeniu nie miał to być typowy dystans dla ścigantów, ale miała to być impreza o charakterze integracyjnym forum. W związku z tym na trasie pojawiło się spore grono uczestników forum podrozerowerowe.info, ale też nie zabrakło osób spoza podróżniczego kręgu.

Do bazy maratonu zlokalizowanej na Helu docieramy dużą grupą uczestników w szynobusie relacji Gdynia – Hel. W przedziale zamiast przepisowych sześciu rowerów jedzie dosłownie piętnaście sztuk. Całość wyglądała jak jedna wielka plątanina mechanicznego sprzętu i na pierwszy rzut oka trudno było wychwycić, co należy do którego roweru. Pani konduktor w przypływie pasji o mało części rowerzystów nie wyrzuciła na pierwszym lepszym przystanku. Ale w końcu udało się uspokoić sytuację i szczęśliwie dotarliśmy do celu.

Start jest zaplanowany spod latarni na półwyspie helskim punktualnie o godzinie dziesiątej. Otwarcie maratonu uświetnił swoją osobą nawet burmistrz Helu. Ruszamy całą grupą w asyście policji na motocyklach. Tempo przejazdu było ustalone na około 25 km/h, ale już po pierwszych kilometrach znacznie wzrosło powyżej 30 km/h, co spowodowało mocne rozciągnięcie całej stawki. Start ostry maratonu rozpoczyna się w Jastarni i peleton już dzieli się na mniejsze grupy. Policjanci prowadzą nas aż do Władysławowa, gdzie na rondzie rozjeżdżamy się na dobre.

Na razie cały czas lecimy z wiatrem i tempo jest bardzo dobre. W Łebsku zjeżdżamy na ścieżkę rowerową położoną po dawnych torach kolei wąskotorowej. Nawierzchnia jest dobra, co sprzyja większym prędkościom, ale ścieżka jest wąska i co kawałek na skrzyżowaniach pojawiają się słupki, o które bardzo łatwo zahaczyć. Jednym słowem ten odcinek dla większej grupy kolarzy jest zdecydowanie zbyt niebezpieczny. Udało mi się go pokonać szczęśliwie.

Za jeziorem Żarnowieckim, zaliczam pierwszy punkt kontrolny – wieża widokowa „Kaszubskie Oko”. Kilometry upływają szybko i zaczynają się pierwsze podjazdy na Kaszubach. Niektóre z nich nieźle dają się odczuć. Pogoda przez cały czas jest idealna do jazdy, jest ciepło, słonecznie i sucho. Już niedługo zatęsknię jeszcze za taką pogodą.

Po około 150 km dojeżdżam razem z Wiecho, Darkiem, Dodoelkiem i dwoma innymi kolegami do Kościerzyny. Na malowniczym rynku stajemy na dłuższy postój z obiadem, który ma nam pozwolić przejechać najbliższą całą noc. Schodzi nam dobra godzina na posiłek, aż nie chce się dalej jechać.

Na drugim punkcie kontrolnym we Wdzydzach Kiszewskich spotykamy Wilka walczącego z zaciskiem sztycy. Po chwili dołącza do nas i wspólnie przez część trasy jedziemy do Czerska. Tutaj na chwilę stajemy na stacji benzynowej, gdzie spotykamy Kota. Ubieramy się cieplej do jazdy nocnej i już bez Wilka, który został z Kotem, wyruszamy dalej na trasę.

Odcinek trasy do Świecia wiedzie przez gęsto zalesioną część Borów Tucholskich. Lasy dokładnie osłaniają nas od wiejącego wiatru, dzięki czemu można w szybkim tempie jechać na tym odcinku. Na trasie za Śliwicami trzeba mocno uważać na kiepskie odcinki asfaltu, aby nie uszkodzić kół, ale kiedy wjeżdżamy do gminy Osie nawierzchnia staje się idealna do jazdy.

Dojeżdżamy do Świecia (trzeci punkt kontrolny), gdzie odłącza się od nas kolega Jurek, który planuje spać już podczas pierwszej nocy maratonu. Po krótkim sikstopie ruszamy dalej w czteroosobowym składzie (Wiecho, Darek, Dodoelk i ja) i przeprawiamy się przez Wisłę na moście tuż przed Chełmnem. Noc robi się wyraźnie chłodna, ale nie czuć tego tak bardzo podczas jazdy. Za to mocno przeszkadza stale wiejący wschodni wiatr. O tej porze wiatr zazwyczaj wyraźnie słabnie, ale nie tym razem. Mam nawet wrażenie, że wieje silniej niż za dnia.

Tuż przed Kowalewem Pomorskim, na przystanku spotykamy ekipę Wąskiego razem z Emesem. Krótkie pozdrowienia i jedziemy dalej na zaplanowany krótki postój na stacji benzynowej za Kowalewem Pomorskim. Spotykamy tutaj pokaźną ekipę kolarzy, m.in. Stanisława Piórkowskiego, Władka Pieleckiego i kilku innych. Rozgrzewam się gorącą kawą i ubieram na siebie dosłownie wszystko co mam w bagażu. Jednak po wyjściu na zewnątrz stacji tak mną telepie z zimna, że nie mogę opanować drżenia ciała. Ratuje mnie szybki start na trasę z mocniejszym tempem dla rozgrzania organizmu.

Po około godzinie trzeciej nad ranem dojeżdżamy do czwartego punktu kontrolnego w Dobrzyniu nad Wisłą. Całą grupą zaczynamy mocno zamulać, momentami dosłownie się wleczemy. Pada propozycja półgodzinnego odpoczynku, co przyjmuję jak zbawienie. Znajdujemy świetne miejsce na przystanku, gdzie wszyscy dosłownie zalegamy niby na chwilę, a jak się później okazało na całą godzinę. Budzę się cały mocno zmarznięty i zmuszamy się do ruszenia w dalszą drogę. Właśnie wtedy padają mi baterie w lampce i do dyspozycji zostaje mi tylko czołówka. Postanawiam ją oszczędzać na kolejną noc i jadę w asyście świateł kolegów.

Z utęsknieniem czekam na świt, który zastajemy tuż przed Płockiem. Bardzo wczesnym rankiem sprawnie przebijamy się przez miasto, w którym o tej porze ruch jest wręcz minimalny. Po drodze stajemy na kolejny, krótki postój na stacji benzynowej na kawę i hot-doga. Nieświadomi kolejnych utrudnień w Płocku wpadamy na remontowany odcinek z całkowitym brakiem asfaltu. Przez kilkaset metrów jedziemy po luźnym piasku, co ostatecznie kończy się przenoszeniem roweru.

Kierujemy się do Gąbina i dalej do Łowicza. Na tym odcinku zimny wiatr bardzo przeszkadza w jeździe. Nie ma odcinków zalesionych, a tym samym nie ma nas co ochronić przed wiatrem. Kiedy w dużej odległości na prostej zobaczyłem jadącego rowerzystę, uczestnika maratonu, postanowiłem minimalnym nakładem sił dogonić go. Był to jakiś realny cel, aby psychicznie znieść ten nudny odcinek trasy. Kiedy dojechałem do kolegi okazało się, że był to Endriu, który jechał samotnie całą noc bez snu.

Wspólnie całą grupką wjeżdżamy do Łowicza i robimy dłuższy postój na śniadanie pod Biedronką. Endriu jako, że niedawno jadł, zostawia nas i jedzie dalej sam. Wciskamy w siebie tyle jedzenia, ile się da. Wszystko wyśmienicie smakuje, drożdżówki, jogurt, bułki, serki.

W Skierniewicach zaliczamy piąty punkt kontrolny. Na tym odcinku jedzie mi się bardzo źle. Męczy mnie niesamowita senność, a nogi same kręcą bezwiednie. Niestety tempo jazdy jest bardzo kiepskie, trudno mi jechać szybciej niż 22-23 km/h. Po jakimś czasie batony czekoladowe kupione w sklepie wyraźnie poprawiają moje morale i na jakiś czas senność odpływa.

Za Rawą Mazowiecką momentami zaczyna padać i zaczynają się sprawdzać nieuniknione prognozy opadów deszczu w drugiej część trasy. Po drodze stajemy na kawę na stacji benzynowej, co wykorzystuję także na podładowanie baterii do lampki. Ubrani w kurtki przeciwdeszczowe ruszamy dalej w trasę, a prognoza pogody się urealnia. Rozpadało się na dobre i przez dłuższy odcinek jedziemy w deszczu o różnej intensywności.

Dojeżdżamy do Końskich na szósty punkt kontrolny, gdzie stajemy na dłuższy postój obiadowy w miejscowej pizzerii. Dodoelk i Darek zamawiają po mniejszych pizzach, a ja z Wiesiem decydujemy się na pizzę w rozmiarze 46 cm średnicy. Na jedzenie schodzi nam godzina, w tym czasie ładujemy też elektronikę. Opuszczamy ciepłe pomieszczenia pizzerii i wyruszamy w padającym deszczu w dalszą trasę. Jedziemy dość szybko, a deszcz przybiera na sile. Wszystko mam kompletnie przemoczone i już jest mi wszystko jedno, byle by tylko dojechać do Bobolic na kolejny punkt kontrolny.

Odpalam lampki i już wieczorem dosłownie mkniemy dalej. Prędkość na tym odcinku rzadko spada poniżej 30 km/h. Momentami Darek gubi nam się po drodze i zostaje z tyłu, to znów dochodzi do nas tracąc przy tym dużo sił. Dodoelk narzeka na duże znużenie i brak snu, więc na kilkanaście minut stajemy na stacji benzynowej. Nie wchodzę do środka, aby za bardzo się nie rozgrzewać, a Dodoelk chwilowo drzemie pod ścianą stacji. Chwilę później jedziemy dalej i z ulgą docieramy do Bobolic. Po wspólnych ustaleniach zaczynamy szukać miejsca na nocleg, który znajdujemy w Mirowie.

W zajeździe w Mirowie szybko wpadam pod prysznic, rozkładam rzeczy do wysuszenia i wskakuje do ciepłego łóżka. Zasypiam od razu. Rano budzi mnie dźwięk nastawionego alarmu. Wstaję w miarę wypoczęty po 6 godzinach snu. Na trasę wyruszamy, kiedy jest jeszcze dość ciemno.

Przejeżdżamy pierwsze kilometry i gdyby nie większe podjazdy to chyba wyziębiłbym się kompletnie. Kiedy już na dobre się rozgrzałem, koledzy zaproponowali postój na poranne śniadanie. Brzmi dobrze, ale chwilę później będę jeszcze raz musiał się rozgrzewać, co nie jest zbyt przyjemne przy tej temperaturze. Zjadamy po dwie drożdżówki, popijamy je jogurtem i colą. Po jakimś czasie wyprzedza nas Daniel Śmieja i Krzysiek Cecuła, którzy dosłownie przelatują koło nas. Tuż przed Olkuszem rozdzielamy się z Dodoelkiem, dla niego nasze tempo jest zbyt wolne. Dalej będziemy jechać do mety praktycznie w niezmienionym składzie.

Przez Olkusz przebijamy się z niemałymi trudnościami, ze względu na wzmagający się poranny ruch. Po opuszczeniu miasta nie mam chwili wytchnienia, ponieważ zaczynają się już konkretne podjazdy. Tuż przed Kalwarią Zebrzydowską wjeżdżamy na pierwszą konkretną ściankę, na którą dosłownie wtaczam się powoli. Na szczycie dojeżdża do mnie Wiesiu i po pięciominutowym postoju pojawia się Darek. Zaliczamy szybki zjazd i ponownie musimy wjeżdżać na kolejne podjazdy, w większości 10% i więcej.

Nareszcie dojeżdżamy do Makowa, gdzie mamy do zaliczenia pierwszy z trzech kultowych podjazdów na tym maratonie – podjazd pod Makowską Górę. Wjeżdżamy od trudniejszej, bardziej stromej strony. Daję radę wjechać tylko przez pierwsze 300 m. Reszta podjazdu idzie „z buta”. Po przejechaniu ponad 800 km, wjazd na góry z ponad 20% nachyleniem to dla mnie za dużo. Na szczycie podjazdu meldujemy się na ósmym punkcie kontrolnym i serpentynami zjeżdżamy ostrożnie po mokrej nawierzchni w stronę Makowa. Na końcówce zjazdu dają o sobie znać kończące się klocki hamulcowe. Jak tak dalej pójdzie, to do końca maratonu mogę dojechać bez hamulców.

Gdy we trójkę opuszczamy Maków, wjeżdżamy na bardzo ruchliwą drogę krajową prowadzącą do Jordanowa. Wyraźnie odżywam na tym odcinku i jadę bardzo sprawnie. Cisnę przez dłuższy czas i po jakimś czasie orientuję się, że daleko odjechałem Wiesiowi i Darkowi. Zaliczam kolejne konkretne podjazdy. W pewnym momencie po raz kolejny wyprzedzają mnie Daniel Śmieja z Krzysztofem Cecułą. W jaki sposób znaleźli się za mną, kiedy rankiem tego dnia już raz mnie wyprzedzali … pozostaje dla mnie zagadką.

Tuż przed podjazdem pod Obidową na chwilę staję na batona i colę. W tym momencie dojeżdża Wiesiu i wspólnie zaczynamy wspinaczkę pod drugi kultowy podjazd maratonu – Obidową. Widząc u podnóża znak z 20% nachyleniem wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego. Podjechałem tylko krótki odcinek, a dalej musiałem już prowadzić rower. Wiesiu dzielnie próbował walczyć z podjazdem, ale jechał z prędkością niewiele przekraczającą moją marszrutę. Podjechał tylko część i też się poddał. Im wyżej wchodziliśmy tym pojawiająca się mgła gęstniała bardziej. Na szczycie widoczność spadła może do 100 m. Zaliczyliśmy tym samym kolejny dziewiąty punkt kontrolny.

Po „zaliczeniu z buta” Obidowej przejeżdżamy długi odcinek cały czas w dół. Trochę odpocząłem na zjazdach i wyjechaliśmy z gęstej mgły. Prędkość utrzymywała się na przyzwoitym poziomie, cały czas powyżej 30 km/h. Wjeżdżamy do Poronina, gdzie spotyka mnie niecodzienny widok krów przeprowadzanych ulicami miasta. Spowodowało to niemały korek, ale rowerem spokojnie udało nam się ominąć stado zwierząt.

Wspólnie z Wiesiem rozpoczynamy wjazd na ostatni kultowy podjazd maratonu – Gliczarów, który gościł kolarzy podczas Tour de Pologne. Początkowo wjeżdża się bardzo sprawnie, ale po dłuższym odcinku droga zaczyna ostro piąć się w górę z maksymalnym nachyleniem 24%. Do tego dochodzi kiepskiej jakości nawierzchnia. Z wielkim mozołem udaje mi się podjechać całość !!!

Do mety pozostaje już tylko stosunkowo krótki odcinek od Bukowiny Tatrzańskiej do Głodówki. W jeździe mocno przeszkadza gęsta mgła i padająca mżawka. Nawet najmocniejszy tryb lampki nie pomaga w komfortowym pokonywaniu drogi. Do tego dochodzą kolejne, chyba niekończące się podjazdy. Orientuje się, że daleko odjechałem Wiesiowi i do mety zmierzam sam. Na mecie w schronisku na Głodówce melduję się z czasem 56 godz. 57 min.

Podsumowanie:
Maratonu uważam za bardzo udany dla mnie. Przejechałem go bez jakichkolwiek komplikacji zdrowotnych czy kontuzji. Końcówka 200 km była trudna ze względu na sporą ilość dużych podjazdów, które wjeżdżałem mając w nogach już ponad 700 km. Do tego pogoda nie rozpieszczała. Nocami było zimno, dużą część trasy jechałem w deszczu, a w górach temperatura nawet w dzień spadała do 8-10 stopni Celsjusza. Duże znaczenie ma tutaj wrześniowy termin samego maratonu, kiedy to pogoda bywa już mało pewna i mało przewidywalna.

Czas netto – 39:44
Czas brutto – 56:57
Zaliczone nowe gminy – 26

Wielkie podziękowania dla moich wiernych kibiców za doping, dodawanie otuchy i wielką motywację do jazdy. Poniżej kilka sms-ów autorstwa mojego kolegi Jarka (Jarmik):

  • 1.Niech huragan wieje im w plecy a szosa gładka będzie, jak pupcia niemowlęcia.
  • 2.Hel na fotach, hel w oponach. Nikt dziś Keto nie pokona. Już serki baca szykuje, dzielnie Krzychu pedałuje.
  • 3.Z Kociewia pochodzi lecz Bydgoszcz miłuje. Uparcie on do Zakopca Canyonem pedałuje.
  • 4.Co tam deszcz, co tam wichura – góry blisko, hurra, hurra ! Choć zmęczenie, mózg przymula, peleton się żwawo kula.
  • 5.Hel na fotach, hel w oponach. Nikt dziś bikerów nie pokona. Przewyższeń już co niemiara, napędza ich nasza wiara. Wiara w marzeń ich spełnienie, wiara celu wypełnienie.
  • 6.Prężcie łydki, głowy niżej już Podhale coraz bliżej. Hart ducha i hart ciała – dech zapiera Polska cała.
  • 7.Trzeszczą szprychy, gną się ramy. Dziś herosów podziwiamy. Pot i deszcz szosą spływają, Mikitki kciuki trzymają.
  • 8.Jadą chłopy na oponach, niesie ich z Bydgoszczy wiara. Wiara w ducha co nie gaśnie. Ciśnij Keto zanim zaśniesz.
  • 9.Jęczą 105-tek przednie przerzutki, w górskich przełęczach nadwyrężone. Już do Głodówki dystans malutki, pamiętaj na mecie by zadzwonić do żony.
  • 10.Tiagry, Ultegry na popiół starte. Sram, Campagnolo potem zalane. Dusze bikerów są tak uparte, że za rok znów jechać będzie im dane.
  • 11.U jak śpiewa Kult: Hej czy wy wiecie, że Keto zaraz będzie na mecie. Hej czy wy wiecie, na mecie ?
  • 12.Huzar z Kwiatem łzę ociera, dojechali. O cholera. Skarul z dumą śle życzenia. Spełnił Keto swe marzenia. Teraz chłopy metę macie, zatem … suszcie mokre gacie.







Dane wyjazdu:
1031.30 km
40:23 h 25.54 km/h:
Maks. pr.:65.19 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 91%)
HR avg:118 ( 64%)
Podjazdy:4105 m
Kalorie:23283 kcal

BBTour 2016

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 3

Trasa: Świnoujście - Płoty - Drawsko Pomorskie - Piła - Kruszyn Krajeński - Toruń - Dąb Polski - Gąbin - Żyrardów - Białobrzegi - Iłża - Majdan Królewski - Rzeszów - Brzozów - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

HZ - 65%
FZ - 31%
PZ - 4%
cad - 80

Fotki z maratonu

Startuję z promu Bielik o godzinie 8.25 wraz z grupką kolarzy. Dźwięk dzwonka pokładowego promu daje sygnał do wyruszenia na trasę. Tuż po przejechaniu dosłownie kilkuset metrów zaczyna padać drobna mżawka. Widoczny znak, że po raz kolejny maratonu suchą nogą nie przejadę.

Opuszczamy Świnoujście i w miarę spokojnym tempem całą grupką kierujemy się do Wolina. Rzeczy zaczynają mi przemakać od mokrego asfaltu i „prysznica” wody spod kół kolarzy. Dobrze, że jest ciepło to nie ma to wielkiego znaczenia. Jedziemy sprawnie ze zmianami i droga szybko upływa do pierwszego punktu kontrolnego w Płotach (PK Płoty). Na punkt wpadamy tylko po pieczątki i podpisanie listy oraz napełniamy bidony i zabieramy po drożdżówce na drogę.

Po drodze otrzymuję wiadomość od syna Łukasza, że jestem „niewidoczny” on-line na stronie śledzenia zawodników BBTour. Prawdopodobnie coś jest nie tak z nadajnikiem GPS. Docieramy na punkt kontrolny w Drawsku Pomorskim (PK Drawsko Pomorskie) i zgłaszam fakt obsłudze technicznej maratonu. Po dwukrotnym resecie nadajnika wszystko wraca do normy i można już bez problemów śledzić moje poczynania na trasie. Na punkcie krótki posiłek i dalej grupką ruszamy w drogę.

Za Drawskiem Pomorskim zaczynają się pierwsze większe podjazdy, gdzie poszczególne grupki kolarzy zaczynają się mieszać. Doganiamy innych kolarzy i w już nieco zmienionym składzie jedziemy aż do Piły. Około 20 km przed Piłą skręcamy pod wiatr, który mocno na tym odcinku przeszkadza.

Punkt kontrolny w Pile (PK Piła) przeżywa oblężenie zawodników. Cała wielka grupa zajada się ciepłym makaronem w otoczeniu rodzinnego pikniku na skwerze. Zmieniam trochę skład grupy z którą sprawnie opuszczamy miasto i jedziemy w kierunku Wyrzyska.

Na odcinku w Nieżychowie rodzina sprawia mi wielką niespodziankę. Całą grupą kibicują mi z wielkimi transparentami i głośnymi okrzykami dopingują do dalszej jazdy. Z wielką przyjemnością zatrzymuję się na kilka chwil przy rodzinnej strefie kibica. Krótka pogawędka, parę łyków coli i ruszam w drogę, w pogoń mojej uciekającej grupki kolarzy.

Po raz drugi rodzina dopinguje mnie na szczycie 10% podjazdu w Rudzie. Nie wiedziałem, że to jeszcze nie koniec przyjemności. Kolejny raz spotykam dopingującą rodzinę w Sadkach. Dało mi to niesamowity zastrzyk energii do dalszej jazdy.

Po około godzinie jazdy melduję się na dużym punkcie kontrolnym w Kruszynie Krajeńskim (DPK Kruszyn Krajeński). Korzystam tutaj z możliwości przebrania się w czyste rzeczy. Zjadam też dwudaniowy obiad i chwilę wypoczywam. Miłą niespodziankę sprawia mi żona Sylwia, która upiekła specjalne ciasteczka rowerowe dla ultramaratończyków. Wiele osób raczyło się nimi z wielkim apetytem. Trudno było mi opuścić punkt i zostawić rodzinę, ale droga wzywała.

Ubrałem się cieplej do jazdy nocnej, zapaliłem lampki i pojechałem w kierunku Torunia. Ten odcinek trasy przejechałem samotnie, jedynie po drodze minął mnie kolega Przemek Ruda, z którym rok temu jechałem część trasy ultramaratonu Góry MRDP. Na punkcie kontrolnym w Toruniu (PK Toruń) spotykam Wąskiego i Memorka z ekipą. Zabieram się w drogę z nimi i w takim składzie spokojnie docieramy do punktu w Dębie Polskim (PK Dąb Polski). Na punkcie całą grupą jesteśmy po godzinie drugiej w nocy. Po zjedzonym posiłku dosłownie na chwilę kładę się na podłodze aby odpocząć. Po kilku minutach jednak koledzy wzywają do dalszej jazdy i cóż, nie ma wyjścia, trzeba jechać.

Bardzo wczesnym rankiem, około godziny piątej melduję się na punkcie kontrolnym, na rynku w Gąbinie (PK Gąbin). Od jakiegoś czasu zaczynam odczuwać jakieś problemy żołądkowe i jak się okazuje nie ja sam. Między innymi Wąski też skarży się na bóle żołądka. Po pomoc zwracamy się do lekarza BBTouru i po podaniu leków na żołądek ruszamy w drogę. Dobre pół godziny później wszelkie dolegliwości przechodzą i czuję, że mogę sprawnie jechać dalej. Jakoś dobrze idzie mi jazda i już po kilku kilometrach odjeżdżam mojej grupie i kontynuuję jazdę samotnie. Odżywam też wyraźnie po nastaniu świtu i mam wrażenie nagłego przyrostu mocy w nogach.

Przejeżdżam przez Sochaczew i bardzo długa prostą kieruję się do Żyrardowa. Na punkt docieram około godziny ósmej rano (PK Żyrardów). Spotykam sporą grupkę kolarzy właśnie opuszczających punkt. Pochłaniam wielkie ilości jedzenia i postanawiam poczekać na moich kolegów, którzy zostali gdzieś na trasie. W międzyczasie serwisanci na punkcie smarują mi łańcuch w rowerze a ja na leżaku oczekuję na kolegów. Po prawie godzinie dojeżdżają Wąski i Memorek. Czekam aż się posilą i wspólnie ruszamy w dalszą trasę.

Zaczyna się robi coraz cieplej i wyraźnie narastający upał zaczyna przeszkadzać w jeździe. Kierujemy się do miejscowości Białobrzegi, gdzie na uroczym rynku zlokalizowany jest punkt kontrolny (PK Białobrzegi). Z ulgą na chwilę chowamy się w cieniu ratusza, ale nie ma więcej czasu na relaks. Wraz z większą grupą maratończyków jedziemy w dalszą trasę. Po kilkunastu kilometrach tempo większości kolarzy okazuje się być za mocne i we trójkę (Memorek, Waski i ja) zostajemy i jedziemy własnym tempem.
Kilka kilometrów przed dużym punktem kontrolnym w Iłży (DPK Iłża) zaczyna padać słaby deszcz. Staramy się zdążyć przed ulewą, która jest zapowiadana w prognozie pogody. Udaje się nam uniknąć przemoczenia i dosłownie parę chwil po wejściu na punkt rozpoczyna się ulewa. Zjadam obiad i planujemy z kolegami udać się na dwugodzinną drzemkę, podczas której podładujemy elektronikę. Kładę się na łóżku i dosłownie od razu zasypiam. Budzi mnie Wąski i mam wrażenie jakbym dosłownie przed chwilą się położył. Okazuje się jednak, że spałem prawie dwie godziny, po których czuję się całkiem wypoczęty. Wychodzimy na zewnątrz budynku a ulewa nie przechodzi. Nie ma wyjścia, w deszczu ruszamy w trasę. Jeszcze tego nie wiem, ale od momentu opuszczenia Iłży o godzinie 20, będę jechał w deszczu przed prawie 17 godzin z niewielkimi przerwami.

Wyruszyliśmy na trasę we trójkę i dołączył się do nas Pająk na poziomce. Po drodze mijamy kolegę Patryka Wawryszuka jadącego w kategorii solo. Ulewa nie przechodzi a my wciąż jedziemy. Po jakimś czasie niepostrzeżenie gubi nam się Memorek. Okazuje się, że ma problemy żołądkowe i co jakiś czas stawał po drodze. Czekamy na niego na stacji benzynowej w Ostrowcu Świętokrzyskim, kiedy dojeżdża do nas, ruszamy wspólnie. Bardzo chcę aby ten strasznie dłużący się odcinek już się skończył; od Iłży do kolejnego punktu w Majdanie Królewskim jest aż 118 km.

Na punkcie w Majdanie Królewskim (PK Majdan Królewski) spotykam kilku śpiących i odpoczywających znajomych, m.in. Endriu i 4gottena. Krótko przebywamy na punkcie, aby za nadto się nie rozleniwić i szybko ruszamy w trasę.

Już o świcie sprawnie nawigujemy przez Rzeszów i meldujemy się na punkcie kontrolnym w tym mieście (PK Rzeszów). Punkt obsługuje znana już Lubelska Grupa Rowerowe – Rowerowy Lublin. Zaczynam kalkulować, że jeżeli utrzymam dotychczasowe tempo to będę w stanie poprawić swój poprzedni czas przejazdu z edycji 2014 BBTouru (54:11).

Wjeżdżamy na pierwsze większe podjazdy. Wiele ścianek jest krótkich, ale stromych. Za to deszcz wyraźnie słabnie, ale nie przestaje padać. Dojeżdżamy do punktu kontrolnego w Brzozowie (PK Brzozów), gdzie punkt jest zorganizowany przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Na punkcie zjadam wyborny żurek i pije dobrą kawę z załącznikiem w postaci domowej roboty ciasta.

Cały odcinek za Brzozowem poprzez Sanok pełen jest niezliczonej ilości podjazdów, które nieźle dają się odczuć po tylu już kilometrach w nogach. Do tego deszcz znowu nasila się i momentami pada tak mocno, że nie widać nic przed sobą. Tuż przed Ustrzykami Dolnym przez chwilę pada grad; spotykają nas chyba wszystkie rodzaje pogody.

Na ostatnim punkcie kontrolnym w Ustrzykach Dolnych (PK Ustrzyki Dolne) zjadam wyśmienity mus bananowy i żurek a do tego dwie kanapki. Mając w pamięci poprawę czasu przejazdu szybko opuszczam punkt i udaję się na trasę. Za mną zaraz rusza Wąski a ja staram się dogonić Memorka, który wyjechał kilka minut przede mną. Wyprzedzam go dopiero po kilkunastu minutach jazdy na jednym ze stromych podjazdów.

Odcinek do mety jadę już całkowicie sam. Znam dobrze tą część trasy, która mocno wyryła mi się w pamięci po ostatnim BBTourze. Nie szarżuje na podjazdach, które staram się pokonywać w równym, spokojnym tempie. Na zjazdach jest dość niebezpiecznie, gdyż duże prędkości, mokry asfalt i padający deszcz to nie jest optymalne połączenie. Mijam banery BBtour odliczające dystans do mety; najpierw 5 km a po jakimś czasie 2 km. I nareszcie upragniona META. Zrobiłem to, i to po raz drugi. Już wiem, że to nie koniec …

Czas netto - 40 godz. 23 min.
Czas brutto - 53 godz. 33 min.
Miejsce w kategorii Open - 54 (na 176 startujących)
Miejsce w Generalce - 78 (na 229 startujących)
555 km w 24 godz.
715 km jazdy bez snu






Dane wyjazdu:
520.78 km
19:01 h 27.39 km/h:
Maks. pr.:48.86 km/h
Temperatura:21.0
HR max:174 ( 95%)
HR avg:127 ( 69%)
Podjazdy:1550 m
Kalorie:12365 kcal

II Kórnicki Maraton Turystyczny

Sobota, 6 sierpnia 2016 · dodano: 08.08.2016 | Komentarze 1

Trasa: Kórnik - Kostrzyn - Pobiedziska - Wierzyce - Czerniejewo - Września - Zagórów - Grodziec - Chocz - Pleszew - Koźmin Wielkopolski - Raszków - Ostrów Wielkopolski - Odolanów - Sulmierzyce - Kobylin - Leszno - Krzywiń - Kościan - Śrem - Kórnik

HZ - 43%
FZ - 44%
PZ - 13%
cad - 87

Maratonowe fotki

Po starcie w ubiegłorocznej edycji maratonu nadszedł czas aby ponownie wystartować, ale tym razem wraz z debiutującym na trasach ultramaratonowych, synem Łukaszem.
Startujemy w pierwszej grupie z samymi mocnymi zawodnikami. Organizator ustalił, że w swojej grupie startowej będę odpowiedzialny między innymi za trzymanie równego „turystycznego” tempa. Tyle było teorii, ale praktyka zaraz po starcie pokazała zupełnie co innego.
Od kiedy tylko wyjechaliśmy z Kórnika, poszło mocne tempo, które z każdym kilometrem tylko rosło. Początkowo spokojnie dawałem radę. Jednak z czasem tempo powyżej 35 km/h okazało się dla mnie zbyt szybkie. Zostałem wraz z Turystą oraz Gavkiem i w takim składzie jechaliśmy przez dobre prawie 200 km. Po drodze okresowo dołączał do nas Pająk na swojej poziomce, gdzie na płaskich odcinkach wyraźne nam odjeżdżał, ale za to na podjazdach mocno odstawał.
Łukasz, który jechał z czołówką, cały czas trzymał bardzo mocne tempo i z odcinka do 160 km utrzymał średnią powyżej 36 km/h.
Na około 200 km trasy, na punkcie bufetowym dojechałem do Łukasza, który już po zjedzonym obiedzie, czekał ponad pół godziny na moją grupkę. Od tego momentu, praktycznie do końca maratonu jechaliśmy w niezmienionym składzie: Łukasz, Pająk, Gavek i ja.
Na większości płaskich odcinków trasy w ciągu dnia mocno przeszkadzał wiejący, zachodni wiatr. Na dodatek wieczorem dopadła nas krótkotrwała ulewa, która wyraźnie spowodowała obniżenie temperatury w okresie nocnej jazdy. Było to szczególnie odczuwalne po ruszaniu z okresowych postojów.
Na mecie meldujemy się w takim samym składzie, gdzie ostatecznie Łukasz zajmuje siódme a ja ósme miejsce na 41 osób z listy startowej.
Wielkie podziękowania i słowa uznania dla Łukasza za jego jazdę. Sam nie zdawałem sobie sprawy, że jest aż tak mocny i bez najmniejszego problemu wytrzyma taki długi dystans.


Dumny (z syna) z Łukaszem na starcie.


Meta - II Kórnicki Maraton Turystyczny.


Kategoria > 200 km, Canyon, Maratony


Dane wyjazdu:
622.40 km
24:13 h 25.70 km/h:
Maks. pr.:56.35 km/h
Temperatura:30.0
HR max:165 ( 90%)
HR avg:127 ( 69%)
Podjazdy:3284 m
Kalorie:15684 kcal

Pierścień Tysiąca Jezior

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 05.07.2016 | Komentarze 4

Trasa: Świękitki - Babiak - Reszel - Sztynort - Gołdap - Rutka Tartak - Sejny - Augustów - Wydminy - Mrągowo - Kikity - Świękitki

HZ - 44%
FZ - 47%
PZ - 9%
cad - 82

Zdjęcia z ultramaratonu.

Startuję w kategorii Open, o godzinie 7.55, w dziewiątej grupie startowej. Od początku całą grupą jedziemy w dobrym, szybkim tempie. Towarzysze zgodnie współpracują na zmianach, to i kilometry szybko upływają.

Na pierwszy punkt kontrolny w Babiaku (41 km) wpadamy tylko po podbicie książeczki maratonu i uzupełnienie zapasów wody i izotoników. Zaczyna się robić coraz cieplej, a przewidywane prognozy pogody już niedługo dadzą się wszystkim zawodnikom bardzo mocno we znaki.

Teren od samego początku jest bardzo mocno pagórkowaty, ale na razie jedzie się dobrze. Otrzymuję kolejne sms-y od moich wiernych kibiców z rodziny i kolegów, które dodatkowo motywują do jazdy.

Na drugim punkcie kontrolnym (Reszel), na 98 km moja grupka się rozpada. Większa część chce zostać dłużej na odpoczynek, aby chwile odetchnąć od narastającego upału. Pije dużo płynów, zjadam banany, arbuza, a batony zabieram ze sobą i szybko ruszam na trasę z doświadczonymi kolegami z BBTour-u. Jednak już po kilkunastu kilometrach ich tempo wydaje mi się za wolne dla mnie i odjeżdżam sam, zostawiając stawkę z tyłu.

Samotnie jadę przez dobre kilkadziesiąt kilometrów, gdzie na trasie dochodzę do Ola, który wyruszył ze startu znacznie szybciej przede mną. Chwilę rozmawiamy i rozjeżdżamy się, każdy swoim tempem. Dochodzę też do Remigiusza Ornowskiego (rekord trasy BBTour w 2014 r.), który na tym odcinku jechał jakoś wyjątkowo wolno.
Dojeżdżam do kolejnego punktu kontrolnego w miejscowości Harsz, na 153 km, urokliwie położonego na plaży, tuż przy jeziorze. Widok niecodzienny; z jednej strony plażowicze wypoczywający na brzegu i kąpiący się w jeziorze, a z drugiej strony co chwilę nadjeżdżający zawodnicy zmęczeni upałem, z których nie jeden chętnie skorzystałby z kąpieli w jeziorze.

Na punkcie nie zabawiłem zbyt długo, a i tak Wąski z ekipą oraz Olo spędzili tu znacznie mniej czasu niż ja i ruszyli szybko na trasę wcześniej. Zmusiłem się do wyjazdu i po kilku kilometrach dogoniłem Ola. W dalekiej perspektywie był Wąski z ekipą. Jako że na tym odcinku jechało mi się bardzo dobrze szybko doszedłem kolegów, którzy jednak woleli jechać swoim, wolniejszym tempem. Pognałem dalej sam. Po dłuższym czasie także zacząłem odczuwać skutki upału. Tempo jazdy wyraźnie mi spadło i momentami zacząłem się dosłownie wlec. Polewanie głowy wodą dodawało ulgę tylko na kilkanaście minut, ale dobre i to. Batony energetyczne przestały mi smakować, a cokolwiek słodkiego po prostu już mi nie wchodziło. Dosłownie na oparach przyjechałem na punkt do Gołdapi (218 km).

Chciałem zjeść coś normalnego, energetycznego, nie słodyczy, a tu niemiła niespodzianka tylko pomidory, jabłka (i jak z tego jechać) i znienawidzone banany. Zmusiłem się do tych ostatnich, przy okazji korzystając z pompy z wodą na rynku miasta, cały się oblewając. Na rynku panował duży ruch ze względu na start samochodów rajdowych na odcinku specjalnym odbywających się tutaj Rajdowych Mistrzostw Polski.

Z ogromnym zniechęceniem zmusiłem się do wyruszenia w dalszą trasę. Pojechałem wraz z dwójką kolegów Michałem i Mateuszem, z którymi od tego momentu przejechałem trasę maratonu aż do samej mety.

Odcinek do punktu kontrolnego w miejscowości Rutka-Tartak jechało mi się bardzo ciężko. To był dla mnie najtrudniejszy etap trasy. Jechałem wolno, a przy prędkości 23-25 km/h miałem stale wysokie tętno powyżej 140 ud./min. Nawet zwalniając jeszcze bardziej nie mogłem uspokoić tętna. Prawdopodobne były dwie przyczyny; po pierwsze panujący ogromny upał, a po drugie brak wystarczającej ilości czasu na regenerację po ukończonym 10 dni wcześniej Brevecie 1000 km w Pomiechowku. No cóż miałem nauczkę, ale jechać trzeba dalej. Dodatkowo niezliczona ilość podjazdów mocno wybijała mnie z rytmu jazdy.

Z ulgą dotarłem na punkt kontrolny w Rutce-Tartak (273 km), gdzie koniecznie chciałem się dobrze najeść na dalszą część trasy. I po raz kolejny rozczarowanie; do jedzenia tylko ciepła zupa pomidorowa (za to bardzo dobra) i kanapka, do tego wafelek Grzesiek i banan. Wypiłem colę i kawę, a w między czasie dojechali zawodnicy z kategorii Solo, m.in. Wiesiu Jańczak i Turysta. Chwilę później pojawił się Wąski. Po prawie godzinie spędzonej na punkcie zmusiłem się do dalszej jazdy w towarzystwie kolegów Mateusza i Michała. Wraz z upływem przejechanych kilometrów nieco spadła temperatura i zrobiło się już bardziej znośnie. Zaczęło mi się trochę lepiej jechać, a tętno dało się trochę obniżyć i uspokoić. Po drodze zaliczamy kolejny punkt kontrolny w Sejnach (310 km). Zapada zmrok więc jedziemy już dobrze oświetleni. Odcinek do punktu w Augustowie jedzie się bardzo dobrze, odzyskałem siły, to i średnia wyraźnie wrosła. Cały czas trzymamy prędkość na poziomie 31-33 km/h, aż do samego punktu.

Punkt w Augustowie (353 km) super zaopatrzony w jedzenie. Zjadam dwudaniowy obiad i dodatkowo rzeczy, które tylko dałem radę w siebie wcisnąć. Tak zaopatrzony mogę śmiało jechać dalej w trasę. Tuż przed wyruszeniem zaczyna padać, więc ubieramy się na deszcz, ale jechać trzeba. Do kolejnego punktu długa droga w nocy, ok. 80 km, z czego prawie dwie godziny jedziemy w ulewnym deszczu. Jest dość ciepło, ok. 19 stopni Cejsjusza, więc jedzie się w miarę dobrze.

O świcie przyjeżdżamy na punkt w Wydminach (438 km). Jest dużo jedzenia, same smaczne rzeczy, które zjadam ze smakiem. Przez chwilę poleżałem sobie na leżaku, ale koledzy wzywają, że czas ruszyć dalej. Wyjeżdżamy, a na niebie pokazują się ciemne, ołowiane chmury. Długo na deszcz nie trzeba było czekać. Rozpadało się tuż przed Rynem. Z czasem deszcz przeszedł w gwałtowną ulewę, a przy temperaturze 14 stopni Celsjusza zrobiło mi się wyraźnie zimno. Długie zjazdy strasznie mnie wychładzały. Kiepskiej jakości nawierzchnia z ogromnymi połatanymi dziurami wymagała większej uwagi przy zjeżdżaniu. Od ściskania kierownicy bolały mnie dłonie. Obecność punktu kontrolnego w Mrągowie (517 km) tylko pogorszyła sprawę. Ogrzewane pomieszczenie z ciepłą herbatą, z chwile później na zewnątrz ponownie deszcz i zimno. Moja motywacja do dalszej jazdy spadła do zera. Dobrze, że nie było jakiegoś samochodu serwisowego bo mogłyby pojawić się myśli o wycofaniu z imprezy i to na 100 km przed metą.

Ostatnia setka do mety z punktem kontrolnym w Kikitach (565 km) po drodze to jazda w nieustającym deszczu, cały czas góra-dół z niekończącą się ilością podjazdów, oczywiście z beznadziejną nawierzchnią.

Ostatnie kilkanaście kilometrów przed metą przestało padać i na chwile wyszło nawet słońce aby w glorii wjechać na metę. Koniec.

Maraton okazał się dla mnie dość trudny. Głównie ze względu na panujące upały i zmęczenie poprzednią imprezą (Brevet 1000 km). Na przyszłość muszę rozsądniej podejść do grafika startów. O skali trudności pogodowych niech świadczy fakt wycofania się aż 16 zawodników z maratonu, w tym kilku bardzo mocnych osób, zaprawionych w takich trasach.

Czas netto - 24 godz. 13 min.
Czas brutto - 28 godz. 36 min.
Miejsce w kategorii Open - 14 (na 90 startujących)
Miejsce w Generalce - 27 (na 115 startujących)
Zaliczone nowe gminy - 30



Dekoracja zawodników, którzy ukończyli ultramaraton Pierścień Tysiąca Jezior.

Kategoria > 200 km, Canyon, Maratony


Dane wyjazdu:
1024.40 km
39:33 h 25.90 km/h:
Maks. pr.:63.99 km/h
Temperatura:25.0
HR max:160 ( 87%)
HR avg:117 ( 64%)
Podjazdy:3401 m
Kalorie:22661 kcal

Brevet w Pomiechówku 1000 km

Środa, 15 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 10

Trasa: Pomiechówek - Płock - Kłodawa - Piotrków Kujawski - Trzemeszno - Łaszków - Brzeziny - Widawa - Gomulin - Stąporków - Iłża - Puławy - Piotrowice - Nasielsk - Pomiechówek

HZ - 67%
FZ - 32%
PZ - 1%
cad - 85

Zdjęcia z ultramaratonu.

Biorę udział w kolejnym brevecie organizowanym przez Fundację Randonneurs Polska, tym razem na „królewskim dystansie” 1000 km.

Start został zaplanowany na godzinę 18, czyli w praktyce mam już za sobą cały dzień na nogach a w perspektywie jeszcze dwie noce jazdy bez snu.

Po krótkiej odprawie stawka piętnastu zawodników wyrusza na trasę. Już od pierwszych kilometrów wiatr sprzyja a temperatura jest idealna do jazdy. Jak się później okaże wszystko diametralnie się zmieni.

Po kilku kilometrach od startu Jarek Kędziorek (Kurier) szybko odjeżdża od grupy i będzie tak jechał przez większość trasy maratonu. Generalnie trzymamy się całą grupą kolarzy i jedziemy sprawnie w dobrym tempie.

Przed Płockiem kolega zalicza defekt pedału SPD (Crank Brothers), który stale się odkręca ze względu na zgubioną nakrętkę kontrującą. W efekcie na pierwszym punkcie kontrolnym w Płocku (PK Płock – 107 km) zmuszony jest do wycofania się z udziału w brevecie.

Rozpoczynamy nocną część jazdy i już po pierwszych kilometrach za punktem kontrolnym jadę tylko z Wiesiem Jańczakiem (Wiecho) i Słoweńcem Simonem Kraśna. Pozostała część grupy zostaje z tyłu i odpuszczają tak wysokie tempo. Przed Gostyninem zaczyna padać, więc ubieramy się w rzeczy na deszcz. Mokra aura trwa prze kolejne 70 km, gdzie docieramy do drugiego punktu kontrolnego w Kłodawie (PK Kłodawa – 175 km). Tutaj spotykamy Kuriera i po podbiciu pieczątek do książeczki brevetu, ruszamy dalej we czwórkę. Początkowo Kurier trzyma się z nami, ale dla niego tempo okazuje się za wolne i szybko nam odjeżdża. W niezmienionym składzie docieramy do trzeciego punktu kontrolnego w Piotrkowie Kujawskim (PK Piotrków Kujawski – 226 km). Przestaje padać deszcz, a noc jest bardzo ciepła, więc można jechać na „krótko”.

Tuż o świcie docieramy do Kruszwicy, gdzie odbijamy początkowo w kierunku południowym na Strzelce a następnie na zachód, w kierunku Gniezna. Od tego momentu zrywa się mocny, południowy wiatr, który stale będzie bardzo przeszkadzał w jeździe.

Pokonujemy bardzo nieprzyjemny odcinek ruchliwej drogi nr 15. Co chwilę niebezpiecznie blisko wyprzedzają nas całe stada TIR-ów. Od samego poranka wzmaga się też ruch samochodów osobowych. Z wielka ulgą dojeżdżamy do czwartego punktu kontrolnego w Trzemesznie (PK Trzemeszno – 292 km). Już tradycyjnie spotykamy Kuriera gotowego do dalszej drogi. Chcę zjeść coś ciepłego, ale o tak wczesnej porze (5.10) wszystko jest jeszcze zamknięte, a nie mam ochoty na hot-dogi ze stacji benzynowych.

Ruszamy dalej i jak zwykle Kurier momentalnie nam odjeżdża. Po kilku kilometrach zostaje z tyłu Simon i dalej jadę wspólnie z Wiesiem. Chcemy bez postojów dojechać na duży punkt kontrolny z obiadem, ale znużenie jazdą zmusza nas do postoju na kawę tuż przed Słupcą.

Robi się bardzo ciepło, wręcz upalnie. Wiatr nadal bardzo przeszkadza, więc wolnym tempem ciągniemy na zmianach. Jedziemy przez płaskie tereny Wielkopolski, bez lasów co dodatkowo ułatwia pracę wiatrowi w przeszkadzaniu nam w jeździe.

Z wielką ulgą dojeżdżamy wreszcie do piątego tzw. dużego punktu kontrolnego w Łaszkowie (DPK Łaszków – 410 km). Na punkcie odpoczywa Kurier i strasznie narzeka na samotną walkę z wiatrem. Zjadam pyszny obiad (zupa krem pomidorowy i makaron z dodatkami), a po uzupełnieniu zapasów jedzenia i picia na dalszą trasę odpoczywamy leżąc na wygodnej łące w pełni słońca. Odpoczywaliśmy tam przez godzinę i aż trudno było się zmusić do wyruszenia w dalszą drogę.

W międzyczasie naszego odpoczynku na punkt kontrolny dojechał Simon, który po zjedzeniu obiadu szybko, jeszcze przed nami wyruszył na trasę.

Przez kilkanaście kilometrów jechaliśmy po raz kolejny wspólnie z Kurierem, ratując go nawet przed pomyłką nawigacyjną. Widzieliśmy w oddali na horyzoncie jadącego Simona. Dodało to energii Kurierowi który skutecznie doszedł go na trasie. Spotkaliśmy się wspólnie na kolejnym, szóstym punkcie kontrolnym w Brzezinach (PK Brzeziny – 453 km). Aby ratować się przed dużym upałem fundujemy sobie lody.

Dalsza jazda idzie stosunkowo wolno. Wiatr dalej daje się we znaki i takim słabym tempem na chwilę wjeżdżamy na siódmy punkt kontrolny w Widawie (PK Widawa – 515 km). Na punkcie okazuje się, że przyjechaliśmy przed Simonem, który gdzieś tuż przed dojazdem na sam punkt nie mógł go odnaleźć. Krótkie postoje Simona na punktach powodują, że zazwyczaj ma nad nami przewagę na trasie, ale później w drodze skutecznie go doganiamy.

Odcinek do Gomulina jedziemy lokalna drogą o bardzo złej jakości nawierzchni z wielkimi dziurami i grubymi łatami na niektórych z nich. Nadciągają ciemne chmury i momentalnie zaczyna padać deszcz, który szybko przechodzi w ulewę. W takiej pogodzie dojeżdżamy do ósmego punktu kontrolnego w Gomulnie (PK Gomulin – 560 km). Po potwierdzeniu przyjazdu na punkt kontrolny pieczątką udajemy się do restauracji na obiad. Musimy się dobrze najeść przed kolejną jazdą nocną, gdzie do punktu z noclegiem zostało nam około 140 km. Zjadamy dwudaniowy obiad i po godzinnym odpoczynku ubieramy się cieplej na dalsza jazdę.

Kiedy wyjeżdżamy z parkingu restauracji na punkt dojeżdża trójka kolarzy (Paweł Kosiorek, Jędrzej Rynkiewicz i Aleksander). Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę, aby jak najszybciej dojechać na nocleg w Iłży.

Droga do dziewiątego punktu kontrolnego w Stąporkowie (PK Stąporków – 643 km) bardzo mi się dłużyła. Jazda nocą dla mnie zawsze jest złudna; mam wrażenie że jadę szybko a faktycznie licznik pokazuje tylko 23-25 km/h. Wyraźnie zaczynam odczuwać brak snu w drugiej, nieprzespanej dobie jazdy. Momentami mam wrażenie, że zaraz zasnę i chwilami robi się niebezpiecznie. Wiesław też zaczyna zamulać. Chwilę odpoczynku daje pięciominutowa drzemka na przystanku autobusowym, z której wybudzają nas koledzy jadący za nami (Paweł, Jędrzej i Aleksander). Ruszamy dalej wspólnie całą piątką i w takim komplecie dojeżdżamy na duży punkt kontrolny w Iłży (DPK Iłża – 700 km).

Abym mógł dalej jechać muszę się trochę zdrzemnąć. Po zjedzeniu obiadu, we trójkę (Wiesław, Paweł i ja) idziemy spać, ustawiając budzik na dwie godziny snu. Natomiast Jędrzej i Aleksander ruszają dalej, mając nadzieję na przejechanie całej trasy bez snu.

Dźwięk budzika skutecznie stawia mnie na nogi. Wstaje wyraźnie wypoczęty po tylko 2 godz. snu. Oczywiście fizycznie jest to złudne, ale mózg chwilowo został oszukany.

Z punktu wyruszamy całą trójką o godzinie 7. Od samego rana świeci słońce i już zaczyna robić się ciepło. Do Puław pokonujemy całe mnóstwo długich podjazdów, ale za to fajnie zjeżdża się szybko zjazdami.

Jedenasty punkt kontrolny zaliczamy w Puławach (PK Puławy – 789 km). Jako śniadanie zjadam ogromną pizzę z colą i tak zaopatrzony w energię ruszam w drogę, zgodnie pracując na zmianach, ale ogromny upał daje się we znaki i często musimy uzupełniać zapasy wody.

Na krótko wjeżdżamy na dwunasty punkt kontrolny w Piotrowicach (PK Piotrowice – 884 km) i szybko wyruszamy na trasę. Jedzie się dobrze, a wodę zużywam nie tylko do picia ale i do polewanie głowy, i ciała. Temperatura wynosi 35 stopni Celsjusza a do tego jest bardzo duszno. Na niebie pojawiają się ogromne chmury burzowe. Początkowo wahamy się czy jechać dalej i kontynuujemy jazdę by zaraz zawrócić na przystanek. Po chwili przechodzi gwałtowna nawałnica. Leje deszcz i pojawiają się grzmoty, do tego wieje bardzo silna wichura. Trwa to kilkanaście minut, które przeczekaliśmy na przystanku. Wszystko ucichło i zaczyna się wypogadzać, więc możemy jechać dalej. Dopiero teraz widać skutki wichury jaka przeszła przez ten teren. Dziesiątki połamanych drzew, konary powalone na ulicy, straż pożarna jadąca na sygnale i ludzie porządkujący swoje obejścia od połamanych części drzew.

Dojeżdżamy do remontowanego odcinka drogi i zmuszeni jesteśmy kierować się objazdem, przy okazji zaliczam Canyonem jazdę po błotnistym odcinku szutrowym. W okolicach tego odcinka pogubił się na trasie Simon, którego tym samym ostatecznie wyprzedziliśmy.

Wiatr momentami przechodził w porywisty i bardzo ograniczał jazdę do szarpaniny. Do tego wyraźnie się ochłodziło, do tego stopnia, że konieczne było cieplejsze ubranie się.

Na trzynastym punkcie kontrolnym w Nasielsku (PK Nasielsk – 986 km) dowiadujemy się, że dosłownie tuż przed nami jadą Jędrzej i Aleksander. Narzuciliśmy mocniejsze tempo z szansą na dogonienie kolegów i faktycznie po kilku kilometrach łapiemy chłopaków na trasie. Obaj wyglądają na bardzo zmęczonych brakiem snu. W konsekwencji nasz dwugodzinny sen i trochę odpoczynku dało chyba lepszy rezultat i większą przewagę nad jazdą bez snu w wykonaniu dwójki kolegów.

Ostatnie kilometry do mety w Pomiechówku pokonujemy wspólnie całą piątką i tak też wjeżdżamy na metę, na której czekają na nas koledzy z Fundacji Randonneurs Polska i zwycięzca brevetu Jarek Kędziorek (Kurier).

Czas netto – 39:33
Czas brutto – 52:10
Pierwsza doba jazdy – 543 km
Jazda bez snu przez 33 godz. – 709 km
Zaliczone nowe gminy 57





Dane wyjazdu:
534.92 km
20:10 h 26.52 km/h:
Maks. pr.:77.17 km/h
Temperatura:26.0
HR max:167 ( 91%)
HR avg:128 ( 70%)
Podjazdy:4817 m
Kalorie:12518 kcal

Maraton Podróżnika 2016

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 4

Trasa: Mąchocice Kapitulne - Szczucin - Wielka Góra - Zamek Kamieniec - Izdebki - Sędziszów Małopolski - Sandomierz - Mąchocice Kapitulne

HZ - 45%
FZ - 43%
PZ - 12%
cad - 79

Fotki maratonowe

Startuję w pierwszej grupce o godzinie 8. Większość o to znajomi z forum Podróże Rowerowe.

Mocne tempo idzie już od pierwszych kilometrów, co powoduje bardzo szybką selekcję. Zostaję z Turystą, Szafarem, TomStepem i dwójką innych kolarzy. Pozostała część z głównej grupy zostaje z tyłu, natomiast silnej czołówki (Tomek, Hipcia, Hipek, Waxmund, Symfonian, Gavek, Kurier, Góral Nizinny) już nie widać, tak mocno odjechali na podjazdach.

Przez pierwsze 100 km jedziemy szybko, korzystając ze zmian w grupie oraz z braku bardziej znaczących podjazdów. Zaliczam pierwszy punkt kontrolny na 101 km w Szczucinie (godz. 11.20). Nawet nie stajemy całą grupą tylko piszemy w drodze sms-a potwierdzającego przybycie na punkt.

Okresowo jadę z Emesem, ale jego tempo okazuje się dla mnie za mocne i zostaję z tyłu. Ten odcinek jadę wymiennie głównie z Turystą.

Pierwszy postój na uzupełnienie zapasów wody robię na 150 km. Droga upływa szybko do kolejnego, drugiego punktu kontrolnego na 200 km (godz. 15.06) – Wielka Góra koło Żurowej, na którym również nie zatrzymuję się. Jak dla mnie, robiłem za długie przejazdy bez postojów, co dało o sobie znać. Odczuwam skutki wysokiego tempa z początkowego odcinka maratonu, a dopiero teraz wjeżdżamy na porządne podjazdy. Ukoronowaniem ich jest wjazd pod Zamek Kamieniec (trzeci punkt kontrolny) na punkt żywieniowy (267 km, godz. 17.57), z maksymalnym nachyleniem 23%. Nie daję rady tutaj wjechać i krótki odcinek prowadzę rower.
Na punkcie sprawdzam godzinę, o której zameldował się Tomek; jak się później okazało zwycięzca maratonu; było to 1 h 20 min przede mną – szok, ale tempo. Zjadam pyszny obiad na łące z pięknym widokiem na pogórza. Uzupełniam zapasy wody i jedzenia, odpoczywam i widzę jak Turysta zbiera się do dalszej drogi. Jego krótkie postoje robią wrażenie. Chwilę później zmuszam się do wyjazdu i startuję z TomStepem. Zaliczamy całe mnóstwo bardzo szybkich zjazdów (rekord ponad 77 km/h), stosunkowo wąskimi drogami, momentami o bardzo kiepskiej nawierzchni. Po kilku kilometrach kolega przebija dętkę w przednim kole i zostaję z nim na wypadek pomocy. Naprawa idzie sprawnie i jedziemy dalej. Po drodze udaje nam się dogonić Turystę, z którym co jakiś czas na trasie będziemy się mijać.

Tuż przed kolejnym punktem kontrolnym zjeżdżamy serię pięknych serpentynowych dróg, które wyglądają jak namiastka tzw. agrafek w Alpach. Dojeżdżamy na czwarty punkt kontrolny na 304 km w Izdebkach (godz. 20.34), gdzie ubieramy się cieplej do jazdy nocnej. Włączamy lampki, chcemy ruszać i po chwili dojeżdżają do nas kolejni zawodnicy (Emes, Endriuh, Szafar i jeszcze kilku). W tak licznej grupie ruszamy dalej.

Zaliczamy kolejne coraz to nowe i większe podjazdy. Na kolejnym z nich grupa mocno się dzieli i po kilku kilometrach jadę już sam z TomStepem i Szafarem. Reszta pogubiła się gdzieś z tyłu.

Do kolejnego punktu kontrolnego jest tylko 60 km, a zaczyna brakować mi wody. Sklepy pozamykane, a na bocznych trasach nie ma żadnych czynnych, całodobowych stacji benzynowych. Ratuje mnie TomStep resztką picia, któremu też niewiele zostało (dzięki). Po drodze w ciemnościach spotykamy Hipka, który jedzie bardzo wolnym tempem, aż nie pasującym do niego!

Na 361 km zaliczamy piąty punkt kontrolny w Sędziszowie (23.21) i kierujemy się do Sandomierza. Jazda chwilami zaczyna mnie mocno nużyć, ale jakoś daję radę. Ze snem nie mam tym razem jakichś większych problemów. Gdzieś już po raz kolejny odnajdujemy się z Turystą i wspólnie wjeżdżamy do Sandomierza na rynek, celem zaliczenia szóstego punktu kontrolnego na 443 km (3.10). Rynek piękny, ale nie ma czasu na zwiedzanie, nawet zdjęcia mi nie wychodzą w tej ciemności.

Ostatnie kilometry nad ranem do mety jedzie mi się ciężko, w ogóle nie mam mocy. Podjazdy się skończyły i jest generalnie płasko, a ja wlokę się 22-25 km/h. TomStep z Emesem odjechali mi a Turysta jakoś dziwnie szybko został z tyłu. Walcząc z niemocą, jadę do mety sam przez około 20 km. Chyba świadomość końcówki maratonu dodaje mi sił i odzyskuję trochę energii, dochodząc nawet Szafara. Ostatnie kilometry jedziemy razem, a na finałowym podjeździe odjeżdżam łatwo co mnie mocno podbudowało psychicznie. Na metę wpadam o godzinie 6.58.

Na 72 startujących zająłem 12 miejsce, mieszcząc się w czasie doby.

Czas brutto - 22:58
Czas netto - 20:10
Łącznie postoje - 2:48
Nowe gminy - 39

Wielkie podziękowania dla Łukasza za wsparcie i informacje z trasy.




Kategoria Canyon, Maratony, > 200 km


Dane wyjazdu:
192.43 km
06:05 h 31.63 km/h:
Maks. pr.:54.68 km/h
Temperatura:26.0
HR max:174 ( 95%)
HR avg:148 ( 81%)
Podjazdy:1282 m
Kalorie: 4543 kcal

Kaszebe Runda 2016

Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 30.05.2016 | Komentarze 2

Trasa: Kościerzyna - Olpuch - Borsk - Wiele - Lubnia - Leśno - Laska - Drzewicz - Swornegacie - Lipnica - Rekowo - Udorpie - Ugoszcz - Studzienice - Półczno - Sulęczyno - Klukowa Huta - Stężyca - Koscierzyna

HZ - 5%
FZ - 30%
PZ - 65%
cad - 84

Kaszebowe fotki

Kolejna edycja Kaszebe Runda w której biorę udział, ale tym razem z debiutującym synem Łukaszem na dystansie 195 km.
Startujemy w drugiej grupce kolarzy, a wraz z nami jadą bydgoscy koledzy JarmikAlex.
Od samego startu „dzida” praktycznie do mety. Z Łukaszem jadę przez początkowe 13 km trasy, a cały pozostały dystans schodzi mi na stałej pogoni za synem. Oczywiście nie udaje mi się założony plan i widzimy się dopiero na mecie.
Generalnie tegoroczna edycja Kaszebe w moim wykonaniu to jedna wielka GONITWA.

Czasy uzyskane na maratonie:

Krzysztof – 6:10 (brutto), 6:05 (netto)
Łukasz – 5:45 (brutto)






Dane wyjazdu:
429.43 km
14:28 h 29.68 km/h:
Maks. pr.:52.18 km/h
Temperatura:13.0
HR max:169 ( 92%)
HR avg:128 ( 70%)
Podjazdy:1001 m
Kalorie: 9367 kcal

Brevet w Pomiechówku - 400

Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 16.05.2016 | Komentarze 4

Trasa: Pomiechówek - Gołymin - Przasnysz - Żelazna Rządowa - Rozogi - Ukta - Mikołajki - Orzysz - Lipa Leśniczówka - Kadzidło - Nowa Wieś Zachodnia - Maków - Nasielsk - Pomiechówek

HZ - 40%
FZ - 49%
PZ - 11%
cad - 86

Zaliczone nowe gminy - 23

Maratonowe fotki

Przewidywane prognozy pogody, które skrupulatnie śledziłem przed maratonem, skutecznie zniechęcały do wzięcia udziału w brevecie. Już niedługo po starcie miało się okazać jak bardzo trafnie tym razem synoptycy określili stuprocentową przewidywalność pogody. Ale o tym później.

W brevecie, w Pomiechówku biorę udział po raz pierwszy. Dlatego tytułem wyjaśnienia. Impreza jest organizowana przez Fundację Randonneurs Polska (www.brevety.pl) w formie tzw. brevetu, czyli imprezie kolarskiej na ultra długim dystansie, a jej ukończenie jest certyfikowane zgodnie z założonymi zasadami Audax Club Parisien (ACP).

Tuż przed startem gromadzimy się na krótkiej odprawie. Widzę wielu znajomych ze wspólnie przejechanych maratonów (BBTour, Góry MRDP, Włocławek, Maraton Podrożnika). Startujemy punktualnie o godzinie ósmej. Jest pochmurno, w miarę ciepło i jeszcze nie pada. Z Pomiechówka wydostajemy się spokojnym tempem, ale już za miastem prędkość wyraźnie wzrasta. Po przejechaniu około 10 km peleton dzieli się na dwie grupki, ja trzymam się w pierwszej. Tempo idzie mocne, cały czas średnio 33-35 km/h, a nierzadko okresowo przekraczamy 40 km/h, ale dość zgodna praca na zmianach sprawia, że jazda nie jest tak bardzo męcząca.
Po przejechaniu około 60 km zaczyna padać deszcz. Początkowo to tylko mżawka, która jednak przechodzi w ulewę. Na jednym z przejazdów kolejowych, na mokrych torach ułożonych pod ostrym kątem, upada Jarek Krydziński, z którym zostaje kolega. Mocno się poobijał, ale w konsekwencji nic poważnego się nie stało i może jechać dalej. Doszedł do naszej grupki już na pierwszym punkcie kontrolnym w Przasnyszu (75 km), gdzie tylko wpadliśmy po pieczątki do karty brevetu i dalej w drogę.

Deszcz rozpadał się na dobre, ale za to temperatura była znośna, około 13 stopni Celsjusza, więc spokojnie jechałem na „krótko”. Na jednej z pomyłek nawigacyjnych źle pojechał Wiesław Jańczak (Wiecho) i po korekcie kursu, niestety nie dał rady dojść do naszej czołowej grupki i odpadł. Z czasem stałe, wysokie tempo zrobiło selekcję i ostatecznie skład osobowy stopniał do pięciu osób (Emil Kanclerz, Jarek Krydziński, Radek Rogóż, kolega którego nie znam i ja).

Deszcz nie ustawał. Na kolejne punkty wjeżdżaliśmy na bardzo krótko, do tego stopnia, że ja jedzenie kończyłem już jadąc. Przy okazji konsumpcji strumień wody spod kół kolegów dodawał zgrzytu w zębach, w postaci piasku.

O startu przez dobre 170 km trasa była dosłownie płaska jak stół. Dopiero przed Mikołajkami pojawiły się pierwsze górki. W centrum Mikołajek jechaliśmy około kilkuset metrowy odcinek z kostki. Było mokro, nadal padało więc mocno zwolniłem obawiając się upadku. Jednak moja grupka nawet na tym odcinku pojechała mocno – dla mnie za mocno, do tego stopnia, że na 205 km urwali mnie z koła. Początkowo próbowałem dojść kolegów, ale nie miało to sensu żeby kompletnie się zajechać. Od tego momentu jechałem sam, swoim tempem. Wjeżdżając na punkt kontrolny w Orzyszu (229 km) spotkałem kolegów, którzy właśnie przygotowywali się do odjazdu. Nawet nie próbowałem z nimi jechać. Wiedziałem, że około kilka kilometrów za mną jedzie Wiesiu Jańczak, więc chciałem na niego poczekać na kolejnym dużym punkcie kontrolnym w Leśniczówce Lipa (265 km).

Odcinek za Orzyszem jechało się super, pomimo intensywnego deszczu. Znaczna część trasy prowadziła wśród lasów, drogą o znikomym natężeniu ruchu. Na tym odcinku trochę nadrobiłem wykręcając wysoką średnią. O godzinie 16.50 wpadam na punkt kontrolny w Lipie. Po raz kolejny spotykam moja grupkę czterech liderów, którzy właśnie ruszają na trasę z zamiarem złamania trasy 426 km w 12 godzin.

Na punkcie super organizacja. Jest ciepły rosół i drugie danie z kurczakiem, do tego do woli batony, czekolada, banany i inne owoce oraz kawa i herbata, czyli co kto lubi. Jem, odpoczywam i zbieram siły czekając na jadącego za mną Wiesia , który jak się okazało nadjechał po 40 minutach z dużą dziesięcioosobową grupą. Wszyscy zjedli, trochę odpoczęli, ja ubrałem się cieplej na jazdę nocą i tak ruszyliśmy całą grupą w drogę.

Zostały do zaliczenia tylko dwa punkty kontrolne, każdy oddalony tylko o około 50 km, czyli w teorii tyle co nic, ale … Tutaj się mocno przeliczyłem. Deszcz padał mocno nieustannie, a do tego wraz z nadejściem zmroku zrobiło się zimno. Temperatura spadła najniżej do 5 stopni Celsjusza. Jadąc w kompletnie przemoczonych rzeczach, pęd wiatru w tej temperaturze powodował, że skostniałem z zimna. Dłonie bolały mnie od zaciskania na kierownicy, nie miałem siły ścisnąć bidonu podczas picia.

Na punkcie kontrolnym w Kadzidle (315 km) na stacji benzynowej nie mogłem się dosłownie rozgrzać. Całe ciało mną telepało. Na przekór, jedyną słuszną decyzją w tej sytuacji była dalsza jazda, co dawało jako takie rozgrzanie ciała, ale nie dłoni.

Na punkcie kontrolnym w Kadzidle z powodu ogromnego wychłodzenia, a może nawet hipotermii wycofał się kolega z czołówki wyścigu. Nie był w stanie jechać ani fizycznie, ani psychicznie. Ta sytuacja dała dużo do myślenia, co pogoda robi z nami na trasie.

Z trudem zebraliśmy się grupą i pojechaliśmy na ostatni punkt kontrolny na 368 km w Makowie. Morale niektórych kolegów spadło do zera i były kolejne rozmowy o rezygnacji z jazdy 50 km przed metą ! Ale w grupie siła. Niższe tempo, cała grupa razem i około godziny 1.20 wspólnie dojeżdżamy do mety w Pomiechówku.

Podsumowanie
  • Brevet bardzo udany dla mnie, szczególnie ze względu na przetrwanie tak niesprzyjających warunków pogodowych – wielka satysfakcja.
  • Rekord jazdy w deszczu – 310 km.
  • Rekord średniej z 315 km – 31,48 km/h.
  • Organizacja na wysokim poziomie.
  • Na pewno tu jeszcze wrócę … za miesiąc na Brevet 1050 km.

Czas brutto – 17:23
Czas netto – 14:28
Limit czasu – 27 godz.


Tuż przed startem w pełnej gotowości.


Na trasie z Radkiem (na Treku).

Kategoria > 200 km, Canyon, Maratony


Dane wyjazdu:
1147.00 km
51:45 h 22.16 km/h:
Maks. pr.:68.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max:170 ( 93%)
HR avg:120 ( 65%)
Podjazdy:13024 m
Kalorie:29437 kcal

Ultramaraton Góry MRDP

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 28.08.2015 | Komentarze 2

Trasa: Przemyśl - - Ustrzyki Górne - Nowy Żmigród - Banica - Muszyna - Stary Sącz -Zazadnia Polana - Stryszawa - Istebna - Kietrz - Głuchołazy - Złoty Stok - Stronie Śląskie - Międzylesie - Kudowa Zdrój - Głuszyca - Lubawka - Świeradów Zdrój

HZ - 65%
FZ - 27%
PZ - 8%
cad - 85

Maratonowe fotki

Startuję w nowo organizowanej, po raz pierwszy edycji Góry MRDP. Trasa ultramaratonu przebiega dokładnie przez odcinek górski pełnej pętli Maratonu Rowerowego Dookoła Polski i liczy 1122 km, z ponad 13 km przewyższeniami, do pokonania w limicie czasu 120 godzin (5 dni).

Start wyścigu rozpoczyna się od odprawy zawodników na rynku w Przemyślu. W asyście miejscowej policji, która zabezpiecza przejazd zawodników, spokojnym tempem ruszamy całą grupą na trasę. Już za Fredropolem podjeżdżamy pierwszy mocny, 10% podjazd na około 400 m. Grupa kolarzy na podjeździe już samoistnie zaczyna się dzielić. Ktoś ma pierwszą awarię i zrywa łańcuch. Ja jadę spokojnie swoim tempem, pamiętając ile mam do przejechania w tym wyścigu – żadnego szarżowania.

Kolejno zaliczam największy podjazd w całych Bieszczadach, czyli podjazd pod Arłamów na około 600 m. Ten kawałek jadę z trzema kolarzami z kategorii sport. Ładnie pracujemy na zmianach, ciągnąc spokojnie bardzo równym tempem.

Odcinek trasy od Ustrzyk Dolnych jadę wspólnie z Patrykiem Wawryszukiem (MGR-Mińska Grupa Rowerowa) i z kolegą z okolic Zakopanego. Wspólnie podjeżdżamy pod Żłóbek na ponad 640 m i dalej pod Lutowiska na ponad 730 m. Po drodze gdzieś gubi nam się kolega i razem z Patrykiem docieramy do pierwszego punktu kontrolnego w Ustrzykach Górnych (107 km). Stajemy na drobne zakupy w miejscowych sklepie i po 15 minutach ruszamy na trasę. Zaczyna lekko padać deszcz, który z czasem przechodzi w ulewę. Na poboczu ubieramy się w rzeczy przeciwdeszczowe i ruszamy dalej na trasę. Po chwili orientuję się, że Patryk został w tyle no to jadę sam pod kolejne przełęcze.

Podjeżdżam serpentynowy, bardzo widowiskowy podjazd pod przełęcz Wyżniańską (855 m) i dalej pod przełęcz Wyżną (872 m). Podjazd tego typu pokazuje namiastkę widokową rodem z wielkich wyścigów kolarskich w wysokich górach.
Na szybkich zjazdach dochodzi do mnie Patryk i wspólnie jedziemy aż do kolejnego, drugiego punktu kontrolnego w Nowym Żmigrodzie (234 km).

Przejeżdżam przez Gorlice i dalej jadę przez stosunkowo płaską część trasy jak na maraton górski. W końcu odbijamy z głównej drogi nr 28 w boczne, znacznie mniej uczęszczane drogi lokalne i po chwili dochodzi do nas Przemek Ruda (4 przejechane BBToury). Wspólnie podjeżdżamy pod bardzo stromą Ropę. Miejscami nachylenie podjazdu dochodzi do 13% i do tego w wielu miejscach z kiepską nawierzchnią. Po osiągnięciu szczytu nie ma wiele wytchnienia bo już po kilku mniejszych górkach oraz po kilkunastu dalszych kilometrach zaczyna się podjazd za Banicą (trzeci punkt kontrolny – 293 km). Dla mnie podjazd bardzo ciężki na ponad 700 m wzniesienia, ze średnim nachyleniem 10-13%, a maksymalnie mój Garmin pokazał w jednym miejscu 18%. Niestety końcówka podjazdu poszła „z buta”.

Na szczycie podjazdu ubieram się cieplej bo przeglądając wcześniej trasę wiem, że czeka mnie kilkunastokilometrowy zjazd do Muszyny (czwarty punkt kontrolny – 321 km) na którym o tej porze będzie zimno.

Dalej w trasie pokonujemy liczne mniejsze podjazdy i przez Piwniczną Zdrój docieramy do piątego punktu kontrolnego w Starym Sączu (366 km). Wysyłamy obowiązkowe smsy z potwierdzeniem lokalizacji i po krótkim posiłku na stacji benzynowej ruszamy dalej.
Jedziemy przez Krościenko i wjeżdżamy na kolejny z ciężkich, ponad 10% podjazdów – Hałuszową. Za przełęczą doganiamy jeszcze dwóch kolarzy. Jednego z nich słychać było już z odległości 100 m tak strasznie hałasował jego całkowicie suchy napęd w rowerze. Całą grupką jedziemy przez Niedzicę. W tle z daleka widać zamek w Niedzicy, który góruje nad tamą na jeziorze Czorsztyńskim. Zapamiętałem ten widok z poprzedniego Maratonu Podróżnika dwa miesiące wcześniej, gdzie obraz ten zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Wkraczamy w teren wysokich gór Tatr i jako pierwszy ciężki podjazd wjeżdżamy pod Łapszankę (950 m). Pierwszy znacznie odjechał mi Przemek Ruda a gdzieś z tyłu pozostał Patryk Wawryszuk. Każdy z nas jedzie swoim tempem ale na płaskich odcinkach zjeżdżamy się ponownie. Podjazd ciągnie się bardzo długo, stale trzyma około 5-7% z mocną końcówką o nachyleniu 13%. Zatrzymujemy się na szczycie przełęczy na zrobienie pamiątkowych zdjęć kapitalnej panoramy Tatry. Pogoda zrobiła się słoneczna co skutkowało dużą ilością kolarzy amatorów na polance, na szczycie.

Wąską, malowniczą drogą pokonujemy szybki zjazd, mijając pozostałości napisów wiernych kibiców z czasu tegorocznego Tour de Pologne w stylu „allez kviato” i „Aru”.

Mijam miejscowość Brzegi i tuż przed podjazdem pod Głodówkę (1120 m) zjechała się nasza trójka i zaczęliśmy morderczą wspinaczkę. W połowie podjazdu dosłownie zabrakło mi przełożeń w rowerze. Pomimo tarcz 50-34 z przodu i kasety 11-28 z tyłu, jechałem tak wolno, że wręcz stanąłem. Niestety nie byłem w stanie już dalej ruszyć i nawet wpiąć się w pedały. Po chwili zatrzymał się Przemek, tylko Patryk mozolnie mieląc korbami wjechał na sam szczyt podjazdu !

Kilkanaście kilometrów przed Zakopanem spotykamy Kuriera (Jarek Kędziorek), który spokojnie wypoczywał na polance po wcześniejszym zjedzeniu kiełbaski pieczonej na własnym ognisku.

Przed Zakopanem, w okolicy Zazadniej Polany stajemy na szóstym punkcie kontrolnym maratonu (454 km).

Dojeżdżamy do Zakopanego, gdzie stajemy na jedzenie i zakupy w sklepie. Pół godziny później ruszamy na trasę, ale bardzo ciężko jest się przebić przez miasto ze względu na mnogość turystów oraz obchodzone Dni Zakopanego. Kilka razy musieliśmy przelatywać dosłownie na czerwonych światłach aby jakoś przebrnąć przez miasto.

Jedziemy stale we trójkę. Mijamy Czarny Dunajec i po licznych mniejszych podjazdach zaliczamy kolejną przełęcz tego etapu maratonu – Krowiarki (1020 m). Początkowo zjazd z przełęczy był bardzo nieciekawy ze względu na kiepską nawierzchnię i dlatego zjeżdżałem stale z zaciśniętymi klamkami hamulcowymi. Dopiero później droga się poprawiła ale na samym dole dłonie miałem obolałe od ich stałego zaciskania.

Zaliczamy kolejny już siódmy punkt kontrolny w Stryszawie na 548 km. Tutaj zjadamy we trójkę obiad i wraz z Patrykiem postanawiamy zorganizować kilkugodzinny nocleg. Przemek Ruda natomiast miał inną taktykę jazdy – koniecznie chciał jechać bez snu tak długo, jak to tylko się uda. Ja byłem już wykończony, zasypiałem dosłownie w trakcie jazdy i koniecznie musiałem się przespać. Z pomocą rodziny udało się załatwić nocleg w Jeleśni na 584 km trasy. Tyle też przejechałem bez snu jako pierwszy etap maratonu.

Spaliśmy z Patrykiem na prywatnej kwaterze przez całe 6 godzin. Rano miałem wyrzuty sumienia, że spaliśmy tak długo i znaczna część zawodników nas wyprzedzi, ale później okazało się, jak nasz pomysł był dobry. Wstałem kompletnie wypoczęty i spokojnie mogłem podjeżdżać kolejne góry.

Na pierwszy ogień idzie kultowy podjazd pod Istebną (ósmy punkt kontrolny – 613 km) po specyficznych betonowych płytach o dużych oczkach. Nachylenie na szczycie max. 20% nie dało mi szans na wjechanie rowerem. Musiałem podprowadzać ale szło się ciężko bo bloki butów spd zapadały się w dziurkowanych płytach.

Kolejny duży podjazd jaki podjeżdżam na trasie to Kubalonka (760 m). Podjeżdża się go już znacznie łatwiej. Po raz kolejny gdzie się gubi Patryk. Za to po drodze mijam kolegę z BBTouru co daje mi dużą satysfakcję.

Do Cieszyna jadę samotnie aż w końcu dochodzi do mnie Patryk. Razem jedziemy przez generalnie płaskie tereny Śląska. W godzinach szczytu ciężko także przedostać się przez poszczególne większe miasteczka. Po raz kolejny zostaję wytrąbiony przez kierowców aby zjechać na ścieżkę rowerową. Szczytem chamstwa było wyzwanie mnie przez kierowcę autobusu miejskiego, który bardzo niekulturalnie pouczał mnie na temat przepisów ruchu drogowego.

Na wyjeździe z Jastrzębia Zdrój w oddali widzę jadącego Olo i próbuję razem z Patrykiem dojść kolegę. Po chwili usłyszałem wystrzał tylnej opony w moim rowerze i tyle pozostało po pogoni za Olo. Na przystanku wymieniam dętkę i rozerwaną oponę. Jadąc dalej przez Racibórz na chwilę wjeżdżam do przydrożnego serwisu rowerowego aby dopompować oponę.

Odcinek przez Kietrz (dziewiąty punkt kontrolny – 726 km) aż do Prudnika dość męczący ze względu na otwarte tereny i wiejący z południa wiatr. Do tego silne podmuchy przejeżdżających TIR-ów skutecznie obrzydzały trasę.

Na tym odcinku w końcu dogoniliśmy Olo, który jechał bez większej ilości snu i wyglądał dosłownie jak zombie. Przez dłuższy czas jechał z nami ale później przeszedł na swoje tempo z zamiarem niedługiego zatrzymania się na sen.

W Głuchołazach (dziesiąty punkt kontrolny – 794 km) stajemy na obiad z wielką pizzą. Wciskamy w siebie wielkie ilości jedzenia wręcz na siłę. Po takim posiłku aż trudno było się ruszyć w dalszą trasę.

Dalszy odcinek trasy dosyć płaski z dobrej jakości drogami. Po drodze wyprzedzamy dwóch kolegów z BBTouru a dalej spotykamy samotnie jadącego Wiesia Jańczaka i razem we trójkę kontynuujemy jazdę. Mijamy wielką tamę w Otmuchowie i wjeżdżamy do Złotego Stoku (jedenasty punkt kontrolny – 846 km).

Wjeżdżamy w Sudety i na sam początek zaliczamy pierwszą przełęcz – Jaworową (691 m). Podjazd długi, 8 km o bardzo kiepskiej nawierzchni, ale niezbyt stromy (około 3-5%) zaliczamy nocą. Zaczyna silnie wiać i tylko okalające nas drzewa wytłumiają pęd wiatru, głośno przy tym szumiąc. W połowie podjazdu spotykamy Andrzeja Bińkowskiego, jadącego w kategorii sport i w takim składzie czwórkowym przejedziemy maraton już do samego końca.

W Lądku Zdrój stajemy na rynku, na krótki postój pod sklepem. Konieczne jest zrobienie zapasów picia i jedzenia na nocną jazdę.
Jedziemy przez Stronie Śląskie (dwunasty punkt kontrolny – 871 km). Po drodze wjeżdżamy na przełęcz Puchaczówka (870 m), dla mnie bardzo ciężki i długi podjazd. Na szczycie tak mocno wiało, że konieczne było schowanie się wśród drzew. Wiele połamanych gałęzi leżało na drodze. Pomimo bardzo silnego wiatru była zadziwiająco ciepło.

Jak na nocną jazdę nie byłem jeszcze za nadto zmęczony brakiem snu, dlatego zdecydowałem się na dalszą jazdę w perspektywie aż do mety. Zaliczamy kolejny już trzynasty punkt kontrolny na 902 km. Stąd zaczynamy bardzo długi podjazd do Zieleńca (905 m).
Nad ranem zaczyna padać drobna mżawka a wjeżdżając do Dusznik jechałem przez kawałek trasy w mlecznym, mokrym otoczeniu mgły. Na szybkim zjeździe z Dusznik momentami było bardzo niebezpiecznie ze względu na ograniczoną widoczność i mokrą nawierzchnię.

Skręcamy w lewo, w drogę krajową do Kudowy, która jednocześnie prowadzi do granicy Czeskiej. Odcinek bardzo niebezpieczny ze względu na dużą ilość TIR-ów pędzących z góry dosłownie na złamanie karku. Koledzy jadący za mną po czasie opowiedzieli mi, że jeden z takich kamikadze minął mnie dosłownie o centymetry i mały włos obyło się bez tragedii.

W Kudowie zaliczamy czternasty punkt kontrolny – 959 km, skąd wjeżdżamy na kolejny bardzo trudny podjazd pod Lisią Przełęcz (790 m). W połowie podjazdu rozpadało się na dobre tak, że ulewa utrudniała dalszą jazdę. Ubrałem się w rzeczy przeciwdeszczowe i nie chcąc tracić czasu jechałem dalej. Później okazało się, że decyzja była słuszna bo deszcz padał przez całe 5 godzin z różnym natężeniem i czekanie tyle czasu to byłaby tylko niepotrzebna strata.

W deszczu pokonujemy kolejne trudne podjazdy z bardzo kiepskiej jakości nawierzchnią, same dziury, łaty, a miejscami odcinki szutrowe. Szybkie zjazdy w takich warunkach to wielkie ryzyko wypadku jak i uszkodzenia sprzętu. Dlatego zjeżdżałem bardzo ostrożnie.

Dojeżdżamy do Głuszycy na piętnasty punkt kontrolny – 1013 km gdzie jemy ostatni na trasie maratonu obfity obiad.
Przejeżdżamy przez Lubawkę (szesnasty punkt kontrolny – 1050 km) i zostają nam do zaliczenia ostatnie dwa większe podjazdy na trasie. Pierwszy podjazd pod przełęcz Kowarską (775 m) idzie powoli ale bardzo sprawnie. Kolejny podjazd ze Szklarskiej Poręby na Zakręt Śmierci to coś na dobicie maratończyka przed metą. Początek podjazdu już od samego początku trzyma po 10-12% i tak ciągnie się serpentynami, aby w końcówce dobić do 18% nachylenia.

Ze szczytu Zakrętu Śmierci pozostaje bardzo szybki 17 km zjazd do Świeradowa Zdrój, gdzie zlokalizowana jest meta ultramaratonu. W samym mieście jeszcze tylko ostatni krótki, sztywny podjazd i we czwórkę wpadamy na metę.

Adrenalina trzyma więc zmęczenia na razie nie odczuwam. Pomimo, że mam w nogach prawie 1200 km z tylko 6 godzinami snu czuję się nad wyraz dobrze. Mam jeszcze siły żeby się najeść, wykąpać i iść z kolegami na piwo !


Ultramaraton uważam za bardzo udany. Trasa bardzo wymagająca zarówno pod względem jej długości (1122 km) ale przede wszystkim dużej ilości przewyższeń (ponad 13000 m), myślę że sporo trudniejsza niż BB Tour.
Łącznie na 67 osób startujących zająłem 30 miejsce z czasem brutto 78 godz. 55 min., a netto 51 godz. 45 min.
Z uzyskanym czasem brutto (78:55) zdobyłem tym samym kwalifikację do pełnej edycji Maratonu Rowerowego Dookoła Polski, który odbędzie się w 2017 r. (3130 km w limicie czasu 10 dni).

Klasyfikacja generalna w kategorii Extreme - 27 miejsce na 61 startujących.

I etap: Dystans 584,02 km; czas netto 24 godz. 47 min.; podjazdy 6997 m
II etap: Dystans 563,18 km; czas netto 26 godz. 58 min.; podjazdy 6027 m







Dane wyjazdu:
524.04 km
20:10 h 25.99 km/h:
Maks. pr.:57.41 km/h
Temperatura:21.0
HR max:166 ( 91%)
HR avg:112 ( 61%)
Podjazdy:1448 m
Kalorie:10045 kcal

I Kórnicki Maraton Turystyczny

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 7

Trasa: Kórnik - Mosina - Granowo - Konojad - Grodzisk Wielkopolski - Wioska - Nowy Tomyśl - Wąsowo - Lwówek - Pniewy - Mościejewo - Sieraków - Piotrowo - Czarnków - Chodzież - Margonin - Gołańcz - Wągrowiec - Kłecko - Gniezno - Witkowo - Słupca - Pyzdry - Żerków - Nowe Miasto nad Wartą - Książ Wielkopolski - Śrem - Zaniemyśl - Kórnik

HZ - 68%
FZ - 30%
PZ - 2%
cad - 84

Fotki z maratonu

Kolejna inicjatywa forum PodróżeRowerowe w postaci maratonowej pięćsetki, w której biorę udział.
Startujemy jedną wielka grupą z ośrodka MOSiR w Kórniku, gdzie spokojnym tempem dojeżdżamy na rynek miejski. Na miejscu zostaliśmy przywitani przez oficjeli w postaci zastępcy burmistrza miasta i komendanta straży pożarnej.
Po sygnale „startu ostrego” wyjeżdżamy na trasę. Przez pewien odcinek trasy towarzyszył nam vice burmistrz na rowerze. Trasę początkowo pokonujemy wspólnie dla 500 i 300 km, które następnie rozdzielają się na około 200 km, gdzie też przewidziany jest punkt z obiadem.
Przez pierwsze 150 km jedziemy w zwartej grupie, spokojnym tempem, tak aby wszyscy mogli dotrzymać koła i za szybko się nie zmęczyć. Szczególnie ważne było to dla sporej grupy osób, które nigdy takiego dystansu nie przejechały. Robimy regularne postoje na stacjach benzynowych co około 70-80 km.
Trasy Wielkopolski generalnie są bardzo płaskie, sporadycznie z pojedynczymi podjazdami. Tereny czysto rolnicze dla mnie wręcz trasa monotonna. Cały czas równo jak na stole. Praktycznie nic nie zmusza do większego wysiłku.
W ramach przełamania monotonii postanawiamy z Tomkiem Niepokojem skoczyć do przodu i pojechać zdecydowanie tempem maratonowym. Wjechaliśmy w zalesioną część województwa, co nieco urozmaiciło trasę i przez 50 km pocisnęliśmy żywszym tempem 30-35 km/h.
Na 200 km dojechaliśmy na obiad, gdzie około 5 minut wcześniej przyjechał Pająk na swojej poziomce. Prawie pół godzimy później po nas przyjechała cała reszta peletonu. Makaron z sosem smakował wyśmienicie, do tego stopnia, że na postoju zabawiliśmy aż 1,5 godziny !!!
Dalszą część trasy jedziemy już tylko w grupie „pięćsetki” i w takim składzie dotarliśmy praktycznie do mety. Nocą zrobiło się dosyć chłodno, a o świcie było przez krótki czas tylko 9 stopni Celsjusza. Od godz. 1 do 4 nad ranem już tradycyjnie walczyłem ze znużeniem sennym. Trzymałem się na końcu grupy ze względów bezpieczeństwa, aby przypadkiem przy zaśnięciu w kogoś nie wjechać. O świcie, jeszcze przed metą, podjechaliśmy praktycznie jedyne pagórki na tej trasie, tak dla rozgrzania się. Na metę do ośrodka w Kórniku wjechaliśmy całą grupą w asyście wiernych kibiców.
Na zakończenie maratonu były wręczane medale oraz niespodzianka mojej żony Sylwii – upieczone ciastka w kształcie rowerów dla wszystkich maratończyków. Chyba wszystkim smakowały, bo rozeszły się w mgnieniu oka.
Maraton, pomimo że przejechałem w tempie bardzo turystycznym, uważam za udany i serdecznie dziękuję Elizium i wszystkim, którzy zaangażowali się jego organizację. Mam nadzieję, że do zobaczenia na kolejne edycji maratonu.



Kategoria > 200 km, Canyon, Maratony