Info

avatar Blog rowerowy prowadzi Keto z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 163364.80 km Jeżdżę z prędkością średnią 25.63 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

> 1000 km

Dystans całkowity:7205.56 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:295:05
Średnia prędkość:24.42 km/h
Maksymalna prędkość:69.80 km/h
Suma podjazdów:44907 m
Maks. tętno maksymalne:179 (98 %)
Maks. tętno średnie:125 (68 %)
Suma kalorii:141609 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:1029.37 km i 42h 09m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
1023.40 km
40:33 h 25.24 km/h:
Maks. pr.:61.44 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4454 m
Kalorie: kcal

BBTour 2018

Sobota, 25 sierpnia 2018 · dodano: 04.09.2018 | Komentarze 1

Trasa: Świnoujście - Płoty - Łobez - Drawsko Pomorskie - Mirosławiec - Piła - Nakło nad Notecią - Solec Kujawski - Wagant - Gąbin - Łowicz - Nowe Miasto nad  Pilicą - Starachowice - Opatów - Majdan Królewski - Sędziszów Małopolski - Brzozów - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

Fotki z ultramaratonu

Łukasz - czas 48:39 (miejsce 31 - open, 63 - pozycja generalna)
Krzysztof - czas 49:33 (miejsce 40 - open, 76 - pozycja generalna)






Dane wyjazdu:
992.17 km
42:23 h 23.41 km/h:
Maks. pr.:60.69 km/h
Temperatura:10.0
HR max:172 ( 94%)
HR avg:125 ( 68%)
Podjazdy:7672 m
Kalorie:20801 kcal

Maraton Północ-Południe 2017

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 22.09.2017 | Komentarze 3

Trasa: Hel - Władysławowo - Kościerzyna - Świecie - Golub-Dobrzyń - Lipno - Płock - Łowicz - Rawa Mazowiecka - Opoczno - Włoszczowa - Koniecpol - Pilica - Niepołomice - Szyk - Tymbark - Ochotnica Dolna - Knurów - Niedzica Zamek - Łapszanka - Brzegi - Głodówka

HZ - 46%
FZ - 47%
PZ - 7%
cad - 77

Zdjęcia z ultramaratonu

- czas netto: 42 godz. 23 min.
- czas brutto: 59 godz. 20 min.
- 18 miejsce na 56 osób
- wycofało się 17 osób
- dojechało 39 osób


Zaczynają się góry.


Ukoronowanie ultramaratonu.




Dane wyjazdu:
944.59 km
39:45 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:62.82 km/h
Temperatura:11.0
HR max:175 ( 96%)
HR avg:118 ( 64%)
Podjazdy:6493 m
Kalorie:19402 kcal

Północ - Południe

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 1

Trasa: Hel - Władysławowo - Wdzydze Kiszewskie - Kościerzyna - Czersk - Świecie - Golub-Dobrzyń - Dobrzyń nad Wisłą - Płock - Gąbin - Łowicz - Skierniewice - Rawa Mazowiecka - Opoczno - Końskie - Koniecpol - Bobolice - Olkusz - Kalwaria Zebrzydowska - Maków Podhalański - Obidowa - Gliczarów Górny - Głodówka

HZ - 64%
FZ - 33%
PZ - 3%
cad - 83

Zdjęcia z ultramaratonu

Ostatni start w ultramaratonie w tym roku realizuję w postaci udziału w pierwszej edycji maratonu Północ – Południe. W założeniu nie miał to być typowy dystans dla ścigantów, ale miała to być impreza o charakterze integracyjnym forum. W związku z tym na trasie pojawiło się spore grono uczestników forum podrozerowerowe.info, ale też nie zabrakło osób spoza podróżniczego kręgu.

Do bazy maratonu zlokalizowanej na Helu docieramy dużą grupą uczestników w szynobusie relacji Gdynia – Hel. W przedziale zamiast przepisowych sześciu rowerów jedzie dosłownie piętnaście sztuk. Całość wyglądała jak jedna wielka plątanina mechanicznego sprzętu i na pierwszy rzut oka trudno było wychwycić, co należy do którego roweru. Pani konduktor w przypływie pasji o mało części rowerzystów nie wyrzuciła na pierwszym lepszym przystanku. Ale w końcu udało się uspokoić sytuację i szczęśliwie dotarliśmy do celu.

Start jest zaplanowany spod latarni na półwyspie helskim punktualnie o godzinie dziesiątej. Otwarcie maratonu uświetnił swoją osobą nawet burmistrz Helu. Ruszamy całą grupą w asyście policji na motocyklach. Tempo przejazdu było ustalone na około 25 km/h, ale już po pierwszych kilometrach znacznie wzrosło powyżej 30 km/h, co spowodowało mocne rozciągnięcie całej stawki. Start ostry maratonu rozpoczyna się w Jastarni i peleton już dzieli się na mniejsze grupy. Policjanci prowadzą nas aż do Władysławowa, gdzie na rondzie rozjeżdżamy się na dobre.

Na razie cały czas lecimy z wiatrem i tempo jest bardzo dobre. W Łebsku zjeżdżamy na ścieżkę rowerową położoną po dawnych torach kolei wąskotorowej. Nawierzchnia jest dobra, co sprzyja większym prędkościom, ale ścieżka jest wąska i co kawałek na skrzyżowaniach pojawiają się słupki, o które bardzo łatwo zahaczyć. Jednym słowem ten odcinek dla większej grupy kolarzy jest zdecydowanie zbyt niebezpieczny. Udało mi się go pokonać szczęśliwie.

Za jeziorem Żarnowieckim, zaliczam pierwszy punkt kontrolny – wieża widokowa „Kaszubskie Oko”. Kilometry upływają szybko i zaczynają się pierwsze podjazdy na Kaszubach. Niektóre z nich nieźle dają się odczuć. Pogoda przez cały czas jest idealna do jazdy, jest ciepło, słonecznie i sucho. Już niedługo zatęsknię jeszcze za taką pogodą.

Po około 150 km dojeżdżam razem z Wiecho, Darkiem, Dodoelkiem i dwoma innymi kolegami do Kościerzyny. Na malowniczym rynku stajemy na dłuższy postój z obiadem, który ma nam pozwolić przejechać najbliższą całą noc. Schodzi nam dobra godzina na posiłek, aż nie chce się dalej jechać.

Na drugim punkcie kontrolnym we Wdzydzach Kiszewskich spotykamy Wilka walczącego z zaciskiem sztycy. Po chwili dołącza do nas i wspólnie przez część trasy jedziemy do Czerska. Tutaj na chwilę stajemy na stacji benzynowej, gdzie spotykamy Kota. Ubieramy się cieplej do jazdy nocnej i już bez Wilka, który został z Kotem, wyruszamy dalej na trasę.

Odcinek trasy do Świecia wiedzie przez gęsto zalesioną część Borów Tucholskich. Lasy dokładnie osłaniają nas od wiejącego wiatru, dzięki czemu można w szybkim tempie jechać na tym odcinku. Na trasie za Śliwicami trzeba mocno uważać na kiepskie odcinki asfaltu, aby nie uszkodzić kół, ale kiedy wjeżdżamy do gminy Osie nawierzchnia staje się idealna do jazdy.

Dojeżdżamy do Świecia (trzeci punkt kontrolny), gdzie odłącza się od nas kolega Jurek, który planuje spać już podczas pierwszej nocy maratonu. Po krótkim sikstopie ruszamy dalej w czteroosobowym składzie (Wiecho, Darek, Dodoelk i ja) i przeprawiamy się przez Wisłę na moście tuż przed Chełmnem. Noc robi się wyraźnie chłodna, ale nie czuć tego tak bardzo podczas jazdy. Za to mocno przeszkadza stale wiejący wschodni wiatr. O tej porze wiatr zazwyczaj wyraźnie słabnie, ale nie tym razem. Mam nawet wrażenie, że wieje silniej niż za dnia.

Tuż przed Kowalewem Pomorskim, na przystanku spotykamy ekipę Wąskiego razem z Emesem. Krótkie pozdrowienia i jedziemy dalej na zaplanowany krótki postój na stacji benzynowej za Kowalewem Pomorskim. Spotykamy tutaj pokaźną ekipę kolarzy, m.in. Stanisława Piórkowskiego, Władka Pieleckiego i kilku innych. Rozgrzewam się gorącą kawą i ubieram na siebie dosłownie wszystko co mam w bagażu. Jednak po wyjściu na zewnątrz stacji tak mną telepie z zimna, że nie mogę opanować drżenia ciała. Ratuje mnie szybki start na trasę z mocniejszym tempem dla rozgrzania organizmu.

Po około godzinie trzeciej nad ranem dojeżdżamy do czwartego punktu kontrolnego w Dobrzyniu nad Wisłą. Całą grupą zaczynamy mocno zamulać, momentami dosłownie się wleczemy. Pada propozycja półgodzinnego odpoczynku, co przyjmuję jak zbawienie. Znajdujemy świetne miejsce na przystanku, gdzie wszyscy dosłownie zalegamy niby na chwilę, a jak się później okazało na całą godzinę. Budzę się cały mocno zmarznięty i zmuszamy się do ruszenia w dalszą drogę. Właśnie wtedy padają mi baterie w lampce i do dyspozycji zostaje mi tylko czołówka. Postanawiam ją oszczędzać na kolejną noc i jadę w asyście świateł kolegów.

Z utęsknieniem czekam na świt, który zastajemy tuż przed Płockiem. Bardzo wczesnym rankiem sprawnie przebijamy się przez miasto, w którym o tej porze ruch jest wręcz minimalny. Po drodze stajemy na kolejny, krótki postój na stacji benzynowej na kawę i hot-doga. Nieświadomi kolejnych utrudnień w Płocku wpadamy na remontowany odcinek z całkowitym brakiem asfaltu. Przez kilkaset metrów jedziemy po luźnym piasku, co ostatecznie kończy się przenoszeniem roweru.

Kierujemy się do Gąbina i dalej do Łowicza. Na tym odcinku zimny wiatr bardzo przeszkadza w jeździe. Nie ma odcinków zalesionych, a tym samym nie ma nas co ochronić przed wiatrem. Kiedy w dużej odległości na prostej zobaczyłem jadącego rowerzystę, uczestnika maratonu, postanowiłem minimalnym nakładem sił dogonić go. Był to jakiś realny cel, aby psychicznie znieść ten nudny odcinek trasy. Kiedy dojechałem do kolegi okazało się, że był to Endriu, który jechał samotnie całą noc bez snu.

Wspólnie całą grupką wjeżdżamy do Łowicza i robimy dłuższy postój na śniadanie pod Biedronką. Endriu jako, że niedawno jadł, zostawia nas i jedzie dalej sam. Wciskamy w siebie tyle jedzenia, ile się da. Wszystko wyśmienicie smakuje, drożdżówki, jogurt, bułki, serki.

W Skierniewicach zaliczamy piąty punkt kontrolny. Na tym odcinku jedzie mi się bardzo źle. Męczy mnie niesamowita senność, a nogi same kręcą bezwiednie. Niestety tempo jazdy jest bardzo kiepskie, trudno mi jechać szybciej niż 22-23 km/h. Po jakimś czasie batony czekoladowe kupione w sklepie wyraźnie poprawiają moje morale i na jakiś czas senność odpływa.

Za Rawą Mazowiecką momentami zaczyna padać i zaczynają się sprawdzać nieuniknione prognozy opadów deszczu w drugiej część trasy. Po drodze stajemy na kawę na stacji benzynowej, co wykorzystuję także na podładowanie baterii do lampki. Ubrani w kurtki przeciwdeszczowe ruszamy dalej w trasę, a prognoza pogody się urealnia. Rozpadało się na dobre i przez dłuższy odcinek jedziemy w deszczu o różnej intensywności.

Dojeżdżamy do Końskich na szósty punkt kontrolny, gdzie stajemy na dłuższy postój obiadowy w miejscowej pizzerii. Dodoelk i Darek zamawiają po mniejszych pizzach, a ja z Wiesiem decydujemy się na pizzę w rozmiarze 46 cm średnicy. Na jedzenie schodzi nam godzina, w tym czasie ładujemy też elektronikę. Opuszczamy ciepłe pomieszczenia pizzerii i wyruszamy w padającym deszczu w dalszą trasę. Jedziemy dość szybko, a deszcz przybiera na sile. Wszystko mam kompletnie przemoczone i już jest mi wszystko jedno, byle by tylko dojechać do Bobolic na kolejny punkt kontrolny.

Odpalam lampki i już wieczorem dosłownie mkniemy dalej. Prędkość na tym odcinku rzadko spada poniżej 30 km/h. Momentami Darek gubi nam się po drodze i zostaje z tyłu, to znów dochodzi do nas tracąc przy tym dużo sił. Dodoelk narzeka na duże znużenie i brak snu, więc na kilkanaście minut stajemy na stacji benzynowej. Nie wchodzę do środka, aby za bardzo się nie rozgrzewać, a Dodoelk chwilowo drzemie pod ścianą stacji. Chwilę później jedziemy dalej i z ulgą docieramy do Bobolic. Po wspólnych ustaleniach zaczynamy szukać miejsca na nocleg, który znajdujemy w Mirowie.

W zajeździe w Mirowie szybko wpadam pod prysznic, rozkładam rzeczy do wysuszenia i wskakuje do ciepłego łóżka. Zasypiam od razu. Rano budzi mnie dźwięk nastawionego alarmu. Wstaję w miarę wypoczęty po 6 godzinach snu. Na trasę wyruszamy, kiedy jest jeszcze dość ciemno.

Przejeżdżamy pierwsze kilometry i gdyby nie większe podjazdy to chyba wyziębiłbym się kompletnie. Kiedy już na dobre się rozgrzałem, koledzy zaproponowali postój na poranne śniadanie. Brzmi dobrze, ale chwilę później będę jeszcze raz musiał się rozgrzewać, co nie jest zbyt przyjemne przy tej temperaturze. Zjadamy po dwie drożdżówki, popijamy je jogurtem i colą. Po jakimś czasie wyprzedza nas Daniel Śmieja i Krzysiek Cecuła, którzy dosłownie przelatują koło nas. Tuż przed Olkuszem rozdzielamy się z Dodoelkiem, dla niego nasze tempo jest zbyt wolne. Dalej będziemy jechać do mety praktycznie w niezmienionym składzie.

Przez Olkusz przebijamy się z niemałymi trudnościami, ze względu na wzmagający się poranny ruch. Po opuszczeniu miasta nie mam chwili wytchnienia, ponieważ zaczynają się już konkretne podjazdy. Tuż przed Kalwarią Zebrzydowską wjeżdżamy na pierwszą konkretną ściankę, na którą dosłownie wtaczam się powoli. Na szczycie dojeżdża do mnie Wiesiu i po pięciominutowym postoju pojawia się Darek. Zaliczamy szybki zjazd i ponownie musimy wjeżdżać na kolejne podjazdy, w większości 10% i więcej.

Nareszcie dojeżdżamy do Makowa, gdzie mamy do zaliczenia pierwszy z trzech kultowych podjazdów na tym maratonie – podjazd pod Makowską Górę. Wjeżdżamy od trudniejszej, bardziej stromej strony. Daję radę wjechać tylko przez pierwsze 300 m. Reszta podjazdu idzie „z buta”. Po przejechaniu ponad 800 km, wjazd na góry z ponad 20% nachyleniem to dla mnie za dużo. Na szczycie podjazdu meldujemy się na ósmym punkcie kontrolnym i serpentynami zjeżdżamy ostrożnie po mokrej nawierzchni w stronę Makowa. Na końcówce zjazdu dają o sobie znać kończące się klocki hamulcowe. Jak tak dalej pójdzie, to do końca maratonu mogę dojechać bez hamulców.

Gdy we trójkę opuszczamy Maków, wjeżdżamy na bardzo ruchliwą drogę krajową prowadzącą do Jordanowa. Wyraźnie odżywam na tym odcinku i jadę bardzo sprawnie. Cisnę przez dłuższy czas i po jakimś czasie orientuję się, że daleko odjechałem Wiesiowi i Darkowi. Zaliczam kolejne konkretne podjazdy. W pewnym momencie po raz kolejny wyprzedzają mnie Daniel Śmieja z Krzysztofem Cecułą. W jaki sposób znaleźli się za mną, kiedy rankiem tego dnia już raz mnie wyprzedzali … pozostaje dla mnie zagadką.

Tuż przed podjazdem pod Obidową na chwilę staję na batona i colę. W tym momencie dojeżdża Wiesiu i wspólnie zaczynamy wspinaczkę pod drugi kultowy podjazd maratonu – Obidową. Widząc u podnóża znak z 20% nachyleniem wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego. Podjechałem tylko krótki odcinek, a dalej musiałem już prowadzić rower. Wiesiu dzielnie próbował walczyć z podjazdem, ale jechał z prędkością niewiele przekraczającą moją marszrutę. Podjechał tylko część i też się poddał. Im wyżej wchodziliśmy tym pojawiająca się mgła gęstniała bardziej. Na szczycie widoczność spadła może do 100 m. Zaliczyliśmy tym samym kolejny dziewiąty punkt kontrolny.

Po „zaliczeniu z buta” Obidowej przejeżdżamy długi odcinek cały czas w dół. Trochę odpocząłem na zjazdach i wyjechaliśmy z gęstej mgły. Prędkość utrzymywała się na przyzwoitym poziomie, cały czas powyżej 30 km/h. Wjeżdżamy do Poronina, gdzie spotyka mnie niecodzienny widok krów przeprowadzanych ulicami miasta. Spowodowało to niemały korek, ale rowerem spokojnie udało nam się ominąć stado zwierząt.

Wspólnie z Wiesiem rozpoczynamy wjazd na ostatni kultowy podjazd maratonu – Gliczarów, który gościł kolarzy podczas Tour de Pologne. Początkowo wjeżdża się bardzo sprawnie, ale po dłuższym odcinku droga zaczyna ostro piąć się w górę z maksymalnym nachyleniem 24%. Do tego dochodzi kiepskiej jakości nawierzchnia. Z wielkim mozołem udaje mi się podjechać całość !!!

Do mety pozostaje już tylko stosunkowo krótki odcinek od Bukowiny Tatrzańskiej do Głodówki. W jeździe mocno przeszkadza gęsta mgła i padająca mżawka. Nawet najmocniejszy tryb lampki nie pomaga w komfortowym pokonywaniu drogi. Do tego dochodzą kolejne, chyba niekończące się podjazdy. Orientuje się, że daleko odjechałem Wiesiowi i do mety zmierzam sam. Na mecie w schronisku na Głodówce melduję się z czasem 56 godz. 57 min.

Podsumowanie:
Maratonu uważam za bardzo udany dla mnie. Przejechałem go bez jakichkolwiek komplikacji zdrowotnych czy kontuzji. Końcówka 200 km była trudna ze względu na sporą ilość dużych podjazdów, które wjeżdżałem mając w nogach już ponad 700 km. Do tego pogoda nie rozpieszczała. Nocami było zimno, dużą część trasy jechałem w deszczu, a w górach temperatura nawet w dzień spadała do 8-10 stopni Celsjusza. Duże znaczenie ma tutaj wrześniowy termin samego maratonu, kiedy to pogoda bywa już mało pewna i mało przewidywalna.

Czas netto – 39:44
Czas brutto – 56:57
Zaliczone nowe gminy – 26

Wielkie podziękowania dla moich wiernych kibiców za doping, dodawanie otuchy i wielką motywację do jazdy. Poniżej kilka sms-ów autorstwa mojego kolegi Jarka (Jarmik):

  • 1.Niech huragan wieje im w plecy a szosa gładka będzie, jak pupcia niemowlęcia.
  • 2.Hel na fotach, hel w oponach. Nikt dziś Keto nie pokona. Już serki baca szykuje, dzielnie Krzychu pedałuje.
  • 3.Z Kociewia pochodzi lecz Bydgoszcz miłuje. Uparcie on do Zakopca Canyonem pedałuje.
  • 4.Co tam deszcz, co tam wichura – góry blisko, hurra, hurra ! Choć zmęczenie, mózg przymula, peleton się żwawo kula.
  • 5.Hel na fotach, hel w oponach. Nikt dziś bikerów nie pokona. Przewyższeń już co niemiara, napędza ich nasza wiara. Wiara w marzeń ich spełnienie, wiara celu wypełnienie.
  • 6.Prężcie łydki, głowy niżej już Podhale coraz bliżej. Hart ducha i hart ciała – dech zapiera Polska cała.
  • 7.Trzeszczą szprychy, gną się ramy. Dziś herosów podziwiamy. Pot i deszcz szosą spływają, Mikitki kciuki trzymają.
  • 8.Jadą chłopy na oponach, niesie ich z Bydgoszczy wiara. Wiara w ducha co nie gaśnie. Ciśnij Keto zanim zaśniesz.
  • 9.Jęczą 105-tek przednie przerzutki, w górskich przełęczach nadwyrężone. Już do Głodówki dystans malutki, pamiętaj na mecie by zadzwonić do żony.
  • 10.Tiagry, Ultegry na popiół starte. Sram, Campagnolo potem zalane. Dusze bikerów są tak uparte, że za rok znów jechać będzie im dane.
  • 11.U jak śpiewa Kult: Hej czy wy wiecie, że Keto zaraz będzie na mecie. Hej czy wy wiecie, na mecie ?
  • 12.Huzar z Kwiatem łzę ociera, dojechali. O cholera. Skarul z dumą śle życzenia. Spełnił Keto swe marzenia. Teraz chłopy metę macie, zatem … suszcie mokre gacie.







Dane wyjazdu:
1031.30 km
40:23 h 25.54 km/h:
Maks. pr.:65.19 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 91%)
HR avg:118 ( 64%)
Podjazdy:4105 m
Kalorie:23283 kcal

BBTour 2016

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 3

Trasa: Świnoujście - Płoty - Drawsko Pomorskie - Piła - Kruszyn Krajeński - Toruń - Dąb Polski - Gąbin - Żyrardów - Białobrzegi - Iłża - Majdan Królewski - Rzeszów - Brzozów - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

HZ - 65%
FZ - 31%
PZ - 4%
cad - 80

Fotki z maratonu

Startuję z promu Bielik o godzinie 8.25 wraz z grupką kolarzy. Dźwięk dzwonka pokładowego promu daje sygnał do wyruszenia na trasę. Tuż po przejechaniu dosłownie kilkuset metrów zaczyna padać drobna mżawka. Widoczny znak, że po raz kolejny maratonu suchą nogą nie przejadę.

Opuszczamy Świnoujście i w miarę spokojnym tempem całą grupką kierujemy się do Wolina. Rzeczy zaczynają mi przemakać od mokrego asfaltu i „prysznica” wody spod kół kolarzy. Dobrze, że jest ciepło to nie ma to wielkiego znaczenia. Jedziemy sprawnie ze zmianami i droga szybko upływa do pierwszego punktu kontrolnego w Płotach (PK Płoty). Na punkt wpadamy tylko po pieczątki i podpisanie listy oraz napełniamy bidony i zabieramy po drożdżówce na drogę.

Po drodze otrzymuję wiadomość od syna Łukasza, że jestem „niewidoczny” on-line na stronie śledzenia zawodników BBTour. Prawdopodobnie coś jest nie tak z nadajnikiem GPS. Docieramy na punkt kontrolny w Drawsku Pomorskim (PK Drawsko Pomorskie) i zgłaszam fakt obsłudze technicznej maratonu. Po dwukrotnym resecie nadajnika wszystko wraca do normy i można już bez problemów śledzić moje poczynania na trasie. Na punkcie krótki posiłek i dalej grupką ruszamy w drogę.

Za Drawskiem Pomorskim zaczynają się pierwsze większe podjazdy, gdzie poszczególne grupki kolarzy zaczynają się mieszać. Doganiamy innych kolarzy i w już nieco zmienionym składzie jedziemy aż do Piły. Około 20 km przed Piłą skręcamy pod wiatr, który mocno na tym odcinku przeszkadza.

Punkt kontrolny w Pile (PK Piła) przeżywa oblężenie zawodników. Cała wielka grupa zajada się ciepłym makaronem w otoczeniu rodzinnego pikniku na skwerze. Zmieniam trochę skład grupy z którą sprawnie opuszczamy miasto i jedziemy w kierunku Wyrzyska.

Na odcinku w Nieżychowie rodzina sprawia mi wielką niespodziankę. Całą grupą kibicują mi z wielkimi transparentami i głośnymi okrzykami dopingują do dalszej jazdy. Z wielką przyjemnością zatrzymuję się na kilka chwil przy rodzinnej strefie kibica. Krótka pogawędka, parę łyków coli i ruszam w drogę, w pogoń mojej uciekającej grupki kolarzy.

Po raz drugi rodzina dopinguje mnie na szczycie 10% podjazdu w Rudzie. Nie wiedziałem, że to jeszcze nie koniec przyjemności. Kolejny raz spotykam dopingującą rodzinę w Sadkach. Dało mi to niesamowity zastrzyk energii do dalszej jazdy.

Po około godzinie jazdy melduję się na dużym punkcie kontrolnym w Kruszynie Krajeńskim (DPK Kruszyn Krajeński). Korzystam tutaj z możliwości przebrania się w czyste rzeczy. Zjadam też dwudaniowy obiad i chwilę wypoczywam. Miłą niespodziankę sprawia mi żona Sylwia, która upiekła specjalne ciasteczka rowerowe dla ultramaratończyków. Wiele osób raczyło się nimi z wielkim apetytem. Trudno było mi opuścić punkt i zostawić rodzinę, ale droga wzywała.

Ubrałem się cieplej do jazdy nocnej, zapaliłem lampki i pojechałem w kierunku Torunia. Ten odcinek trasy przejechałem samotnie, jedynie po drodze minął mnie kolega Przemek Ruda, z którym rok temu jechałem część trasy ultramaratonu Góry MRDP. Na punkcie kontrolnym w Toruniu (PK Toruń) spotykam Wąskiego i Memorka z ekipą. Zabieram się w drogę z nimi i w takim składzie spokojnie docieramy do punktu w Dębie Polskim (PK Dąb Polski). Na punkcie całą grupą jesteśmy po godzinie drugiej w nocy. Po zjedzonym posiłku dosłownie na chwilę kładę się na podłodze aby odpocząć. Po kilku minutach jednak koledzy wzywają do dalszej jazdy i cóż, nie ma wyjścia, trzeba jechać.

Bardzo wczesnym rankiem, około godziny piątej melduję się na punkcie kontrolnym, na rynku w Gąbinie (PK Gąbin). Od jakiegoś czasu zaczynam odczuwać jakieś problemy żołądkowe i jak się okazuje nie ja sam. Między innymi Wąski też skarży się na bóle żołądka. Po pomoc zwracamy się do lekarza BBTouru i po podaniu leków na żołądek ruszamy w drogę. Dobre pół godziny później wszelkie dolegliwości przechodzą i czuję, że mogę sprawnie jechać dalej. Jakoś dobrze idzie mi jazda i już po kilku kilometrach odjeżdżam mojej grupie i kontynuuję jazdę samotnie. Odżywam też wyraźnie po nastaniu świtu i mam wrażenie nagłego przyrostu mocy w nogach.

Przejeżdżam przez Sochaczew i bardzo długa prostą kieruję się do Żyrardowa. Na punkt docieram około godziny ósmej rano (PK Żyrardów). Spotykam sporą grupkę kolarzy właśnie opuszczających punkt. Pochłaniam wielkie ilości jedzenia i postanawiam poczekać na moich kolegów, którzy zostali gdzieś na trasie. W międzyczasie serwisanci na punkcie smarują mi łańcuch w rowerze a ja na leżaku oczekuję na kolegów. Po prawie godzinie dojeżdżają Wąski i Memorek. Czekam aż się posilą i wspólnie ruszamy w dalszą trasę.

Zaczyna się robi coraz cieplej i wyraźnie narastający upał zaczyna przeszkadzać w jeździe. Kierujemy się do miejscowości Białobrzegi, gdzie na uroczym rynku zlokalizowany jest punkt kontrolny (PK Białobrzegi). Z ulgą na chwilę chowamy się w cieniu ratusza, ale nie ma więcej czasu na relaks. Wraz z większą grupą maratończyków jedziemy w dalszą trasę. Po kilkunastu kilometrach tempo większości kolarzy okazuje się być za mocne i we trójkę (Memorek, Waski i ja) zostajemy i jedziemy własnym tempem.
Kilka kilometrów przed dużym punktem kontrolnym w Iłży (DPK Iłża) zaczyna padać słaby deszcz. Staramy się zdążyć przed ulewą, która jest zapowiadana w prognozie pogody. Udaje się nam uniknąć przemoczenia i dosłownie parę chwil po wejściu na punkt rozpoczyna się ulewa. Zjadam obiad i planujemy z kolegami udać się na dwugodzinną drzemkę, podczas której podładujemy elektronikę. Kładę się na łóżku i dosłownie od razu zasypiam. Budzi mnie Wąski i mam wrażenie jakbym dosłownie przed chwilą się położył. Okazuje się jednak, że spałem prawie dwie godziny, po których czuję się całkiem wypoczęty. Wychodzimy na zewnątrz budynku a ulewa nie przechodzi. Nie ma wyjścia, w deszczu ruszamy w trasę. Jeszcze tego nie wiem, ale od momentu opuszczenia Iłży o godzinie 20, będę jechał w deszczu przed prawie 17 godzin z niewielkimi przerwami.

Wyruszyliśmy na trasę we trójkę i dołączył się do nas Pająk na poziomce. Po drodze mijamy kolegę Patryka Wawryszuka jadącego w kategorii solo. Ulewa nie przechodzi a my wciąż jedziemy. Po jakimś czasie niepostrzeżenie gubi nam się Memorek. Okazuje się, że ma problemy żołądkowe i co jakiś czas stawał po drodze. Czekamy na niego na stacji benzynowej w Ostrowcu Świętokrzyskim, kiedy dojeżdża do nas, ruszamy wspólnie. Bardzo chcę aby ten strasznie dłużący się odcinek już się skończył; od Iłży do kolejnego punktu w Majdanie Królewskim jest aż 118 km.

Na punkcie w Majdanie Królewskim (PK Majdan Królewski) spotykam kilku śpiących i odpoczywających znajomych, m.in. Endriu i 4gottena. Krótko przebywamy na punkcie, aby za nadto się nie rozleniwić i szybko ruszamy w trasę.

Już o świcie sprawnie nawigujemy przez Rzeszów i meldujemy się na punkcie kontrolnym w tym mieście (PK Rzeszów). Punkt obsługuje znana już Lubelska Grupa Rowerowe – Rowerowy Lublin. Zaczynam kalkulować, że jeżeli utrzymam dotychczasowe tempo to będę w stanie poprawić swój poprzedni czas przejazdu z edycji 2014 BBTouru (54:11).

Wjeżdżamy na pierwsze większe podjazdy. Wiele ścianek jest krótkich, ale stromych. Za to deszcz wyraźnie słabnie, ale nie przestaje padać. Dojeżdżamy do punktu kontrolnego w Brzozowie (PK Brzozów), gdzie punkt jest zorganizowany przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Na punkcie zjadam wyborny żurek i pije dobrą kawę z załącznikiem w postaci domowej roboty ciasta.

Cały odcinek za Brzozowem poprzez Sanok pełen jest niezliczonej ilości podjazdów, które nieźle dają się odczuć po tylu już kilometrach w nogach. Do tego deszcz znowu nasila się i momentami pada tak mocno, że nie widać nic przed sobą. Tuż przed Ustrzykami Dolnym przez chwilę pada grad; spotykają nas chyba wszystkie rodzaje pogody.

Na ostatnim punkcie kontrolnym w Ustrzykach Dolnych (PK Ustrzyki Dolne) zjadam wyśmienity mus bananowy i żurek a do tego dwie kanapki. Mając w pamięci poprawę czasu przejazdu szybko opuszczam punkt i udaję się na trasę. Za mną zaraz rusza Wąski a ja staram się dogonić Memorka, który wyjechał kilka minut przede mną. Wyprzedzam go dopiero po kilkunastu minutach jazdy na jednym ze stromych podjazdów.

Odcinek do mety jadę już całkowicie sam. Znam dobrze tą część trasy, która mocno wyryła mi się w pamięci po ostatnim BBTourze. Nie szarżuje na podjazdach, które staram się pokonywać w równym, spokojnym tempie. Na zjazdach jest dość niebezpiecznie, gdyż duże prędkości, mokry asfalt i padający deszcz to nie jest optymalne połączenie. Mijam banery BBtour odliczające dystans do mety; najpierw 5 km a po jakimś czasie 2 km. I nareszcie upragniona META. Zrobiłem to, i to po raz drugi. Już wiem, że to nie koniec …

Czas netto - 40 godz. 23 min.
Czas brutto - 53 godz. 33 min.
Miejsce w kategorii Open - 54 (na 176 startujących)
Miejsce w Generalce - 78 (na 229 startujących)
555 km w 24 godz.
715 km jazdy bez snu






Dane wyjazdu:
1024.40 km
39:33 h 25.90 km/h:
Maks. pr.:63.99 km/h
Temperatura:25.0
HR max:160 ( 87%)
HR avg:117 ( 64%)
Podjazdy:3401 m
Kalorie:22661 kcal

Brevet w Pomiechówku 1000 km

Środa, 15 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 10

Trasa: Pomiechówek - Płock - Kłodawa - Piotrków Kujawski - Trzemeszno - Łaszków - Brzeziny - Widawa - Gomulin - Stąporków - Iłża - Puławy - Piotrowice - Nasielsk - Pomiechówek

HZ - 67%
FZ - 32%
PZ - 1%
cad - 85

Zdjęcia z ultramaratonu.

Biorę udział w kolejnym brevecie organizowanym przez Fundację Randonneurs Polska, tym razem na „królewskim dystansie” 1000 km.

Start został zaplanowany na godzinę 18, czyli w praktyce mam już za sobą cały dzień na nogach a w perspektywie jeszcze dwie noce jazdy bez snu.

Po krótkiej odprawie stawka piętnastu zawodników wyrusza na trasę. Już od pierwszych kilometrów wiatr sprzyja a temperatura jest idealna do jazdy. Jak się później okaże wszystko diametralnie się zmieni.

Po kilku kilometrach od startu Jarek Kędziorek (Kurier) szybko odjeżdża od grupy i będzie tak jechał przez większość trasy maratonu. Generalnie trzymamy się całą grupą kolarzy i jedziemy sprawnie w dobrym tempie.

Przed Płockiem kolega zalicza defekt pedału SPD (Crank Brothers), który stale się odkręca ze względu na zgubioną nakrętkę kontrującą. W efekcie na pierwszym punkcie kontrolnym w Płocku (PK Płock – 107 km) zmuszony jest do wycofania się z udziału w brevecie.

Rozpoczynamy nocną część jazdy i już po pierwszych kilometrach za punktem kontrolnym jadę tylko z Wiesiem Jańczakiem (Wiecho) i Słoweńcem Simonem Kraśna. Pozostała część grupy zostaje z tyłu i odpuszczają tak wysokie tempo. Przed Gostyninem zaczyna padać, więc ubieramy się w rzeczy na deszcz. Mokra aura trwa prze kolejne 70 km, gdzie docieramy do drugiego punktu kontrolnego w Kłodawie (PK Kłodawa – 175 km). Tutaj spotykamy Kuriera i po podbiciu pieczątek do książeczki brevetu, ruszamy dalej we czwórkę. Początkowo Kurier trzyma się z nami, ale dla niego tempo okazuje się za wolne i szybko nam odjeżdża. W niezmienionym składzie docieramy do trzeciego punktu kontrolnego w Piotrkowie Kujawskim (PK Piotrków Kujawski – 226 km). Przestaje padać deszcz, a noc jest bardzo ciepła, więc można jechać na „krótko”.

Tuż o świcie docieramy do Kruszwicy, gdzie odbijamy początkowo w kierunku południowym na Strzelce a następnie na zachód, w kierunku Gniezna. Od tego momentu zrywa się mocny, południowy wiatr, który stale będzie bardzo przeszkadzał w jeździe.

Pokonujemy bardzo nieprzyjemny odcinek ruchliwej drogi nr 15. Co chwilę niebezpiecznie blisko wyprzedzają nas całe stada TIR-ów. Od samego poranka wzmaga się też ruch samochodów osobowych. Z wielka ulgą dojeżdżamy do czwartego punktu kontrolnego w Trzemesznie (PK Trzemeszno – 292 km). Już tradycyjnie spotykamy Kuriera gotowego do dalszej drogi. Chcę zjeść coś ciepłego, ale o tak wczesnej porze (5.10) wszystko jest jeszcze zamknięte, a nie mam ochoty na hot-dogi ze stacji benzynowych.

Ruszamy dalej i jak zwykle Kurier momentalnie nam odjeżdża. Po kilku kilometrach zostaje z tyłu Simon i dalej jadę wspólnie z Wiesiem. Chcemy bez postojów dojechać na duży punkt kontrolny z obiadem, ale znużenie jazdą zmusza nas do postoju na kawę tuż przed Słupcą.

Robi się bardzo ciepło, wręcz upalnie. Wiatr nadal bardzo przeszkadza, więc wolnym tempem ciągniemy na zmianach. Jedziemy przez płaskie tereny Wielkopolski, bez lasów co dodatkowo ułatwia pracę wiatrowi w przeszkadzaniu nam w jeździe.

Z wielką ulgą dojeżdżamy wreszcie do piątego tzw. dużego punktu kontrolnego w Łaszkowie (DPK Łaszków – 410 km). Na punkcie odpoczywa Kurier i strasznie narzeka na samotną walkę z wiatrem. Zjadam pyszny obiad (zupa krem pomidorowy i makaron z dodatkami), a po uzupełnieniu zapasów jedzenia i picia na dalszą trasę odpoczywamy leżąc na wygodnej łące w pełni słońca. Odpoczywaliśmy tam przez godzinę i aż trudno było się zmusić do wyruszenia w dalszą drogę.

W międzyczasie naszego odpoczynku na punkt kontrolny dojechał Simon, który po zjedzeniu obiadu szybko, jeszcze przed nami wyruszył na trasę.

Przez kilkanaście kilometrów jechaliśmy po raz kolejny wspólnie z Kurierem, ratując go nawet przed pomyłką nawigacyjną. Widzieliśmy w oddali na horyzoncie jadącego Simona. Dodało to energii Kurierowi który skutecznie doszedł go na trasie. Spotkaliśmy się wspólnie na kolejnym, szóstym punkcie kontrolnym w Brzezinach (PK Brzeziny – 453 km). Aby ratować się przed dużym upałem fundujemy sobie lody.

Dalsza jazda idzie stosunkowo wolno. Wiatr dalej daje się we znaki i takim słabym tempem na chwilę wjeżdżamy na siódmy punkt kontrolny w Widawie (PK Widawa – 515 km). Na punkcie okazuje się, że przyjechaliśmy przed Simonem, który gdzieś tuż przed dojazdem na sam punkt nie mógł go odnaleźć. Krótkie postoje Simona na punktach powodują, że zazwyczaj ma nad nami przewagę na trasie, ale później w drodze skutecznie go doganiamy.

Odcinek do Gomulina jedziemy lokalna drogą o bardzo złej jakości nawierzchni z wielkimi dziurami i grubymi łatami na niektórych z nich. Nadciągają ciemne chmury i momentalnie zaczyna padać deszcz, który szybko przechodzi w ulewę. W takiej pogodzie dojeżdżamy do ósmego punktu kontrolnego w Gomulnie (PK Gomulin – 560 km). Po potwierdzeniu przyjazdu na punkt kontrolny pieczątką udajemy się do restauracji na obiad. Musimy się dobrze najeść przed kolejną jazdą nocną, gdzie do punktu z noclegiem zostało nam około 140 km. Zjadamy dwudaniowy obiad i po godzinnym odpoczynku ubieramy się cieplej na dalsza jazdę.

Kiedy wyjeżdżamy z parkingu restauracji na punkt dojeżdża trójka kolarzy (Paweł Kosiorek, Jędrzej Rynkiewicz i Aleksander). Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę, aby jak najszybciej dojechać na nocleg w Iłży.

Droga do dziewiątego punktu kontrolnego w Stąporkowie (PK Stąporków – 643 km) bardzo mi się dłużyła. Jazda nocą dla mnie zawsze jest złudna; mam wrażenie że jadę szybko a faktycznie licznik pokazuje tylko 23-25 km/h. Wyraźnie zaczynam odczuwać brak snu w drugiej, nieprzespanej dobie jazdy. Momentami mam wrażenie, że zaraz zasnę i chwilami robi się niebezpiecznie. Wiesław też zaczyna zamulać. Chwilę odpoczynku daje pięciominutowa drzemka na przystanku autobusowym, z której wybudzają nas koledzy jadący za nami (Paweł, Jędrzej i Aleksander). Ruszamy dalej wspólnie całą piątką i w takim komplecie dojeżdżamy na duży punkt kontrolny w Iłży (DPK Iłża – 700 km).

Abym mógł dalej jechać muszę się trochę zdrzemnąć. Po zjedzeniu obiadu, we trójkę (Wiesław, Paweł i ja) idziemy spać, ustawiając budzik na dwie godziny snu. Natomiast Jędrzej i Aleksander ruszają dalej, mając nadzieję na przejechanie całej trasy bez snu.

Dźwięk budzika skutecznie stawia mnie na nogi. Wstaje wyraźnie wypoczęty po tylko 2 godz. snu. Oczywiście fizycznie jest to złudne, ale mózg chwilowo został oszukany.

Z punktu wyruszamy całą trójką o godzinie 7. Od samego rana świeci słońce i już zaczyna robić się ciepło. Do Puław pokonujemy całe mnóstwo długich podjazdów, ale za to fajnie zjeżdża się szybko zjazdami.

Jedenasty punkt kontrolny zaliczamy w Puławach (PK Puławy – 789 km). Jako śniadanie zjadam ogromną pizzę z colą i tak zaopatrzony w energię ruszam w drogę, zgodnie pracując na zmianach, ale ogromny upał daje się we znaki i często musimy uzupełniać zapasy wody.

Na krótko wjeżdżamy na dwunasty punkt kontrolny w Piotrowicach (PK Piotrowice – 884 km) i szybko wyruszamy na trasę. Jedzie się dobrze, a wodę zużywam nie tylko do picia ale i do polewanie głowy, i ciała. Temperatura wynosi 35 stopni Celsjusza a do tego jest bardzo duszno. Na niebie pojawiają się ogromne chmury burzowe. Początkowo wahamy się czy jechać dalej i kontynuujemy jazdę by zaraz zawrócić na przystanek. Po chwili przechodzi gwałtowna nawałnica. Leje deszcz i pojawiają się grzmoty, do tego wieje bardzo silna wichura. Trwa to kilkanaście minut, które przeczekaliśmy na przystanku. Wszystko ucichło i zaczyna się wypogadzać, więc możemy jechać dalej. Dopiero teraz widać skutki wichury jaka przeszła przez ten teren. Dziesiątki połamanych drzew, konary powalone na ulicy, straż pożarna jadąca na sygnale i ludzie porządkujący swoje obejścia od połamanych części drzew.

Dojeżdżamy do remontowanego odcinka drogi i zmuszeni jesteśmy kierować się objazdem, przy okazji zaliczam Canyonem jazdę po błotnistym odcinku szutrowym. W okolicach tego odcinka pogubił się na trasie Simon, którego tym samym ostatecznie wyprzedziliśmy.

Wiatr momentami przechodził w porywisty i bardzo ograniczał jazdę do szarpaniny. Do tego wyraźnie się ochłodziło, do tego stopnia, że konieczne było cieplejsze ubranie się.

Na trzynastym punkcie kontrolnym w Nasielsku (PK Nasielsk – 986 km) dowiadujemy się, że dosłownie tuż przed nami jadą Jędrzej i Aleksander. Narzuciliśmy mocniejsze tempo z szansą na dogonienie kolegów i faktycznie po kilku kilometrach łapiemy chłopaków na trasie. Obaj wyglądają na bardzo zmęczonych brakiem snu. W konsekwencji nasz dwugodzinny sen i trochę odpoczynku dało chyba lepszy rezultat i większą przewagę nad jazdą bez snu w wykonaniu dwójki kolegów.

Ostatnie kilometry do mety w Pomiechówku pokonujemy wspólnie całą piątką i tak też wjeżdżamy na metę, na której czekają na nas koledzy z Fundacji Randonneurs Polska i zwycięzca brevetu Jarek Kędziorek (Kurier).

Czas netto – 39:33
Czas brutto – 52:10
Pierwsza doba jazdy – 543 km
Jazda bez snu przez 33 godz. – 709 km
Zaliczone nowe gminy 57





Dane wyjazdu:
1147.00 km
51:45 h 22.16 km/h:
Maks. pr.:68.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max:170 ( 93%)
HR avg:120 ( 65%)
Podjazdy:13024 m
Kalorie:29437 kcal

Ultramaraton Góry MRDP

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 28.08.2015 | Komentarze 2

Trasa: Przemyśl - - Ustrzyki Górne - Nowy Żmigród - Banica - Muszyna - Stary Sącz -Zazadnia Polana - Stryszawa - Istebna - Kietrz - Głuchołazy - Złoty Stok - Stronie Śląskie - Międzylesie - Kudowa Zdrój - Głuszyca - Lubawka - Świeradów Zdrój

HZ - 65%
FZ - 27%
PZ - 8%
cad - 85

Maratonowe fotki

Startuję w nowo organizowanej, po raz pierwszy edycji Góry MRDP. Trasa ultramaratonu przebiega dokładnie przez odcinek górski pełnej pętli Maratonu Rowerowego Dookoła Polski i liczy 1122 km, z ponad 13 km przewyższeniami, do pokonania w limicie czasu 120 godzin (5 dni).

Start wyścigu rozpoczyna się od odprawy zawodników na rynku w Przemyślu. W asyście miejscowej policji, która zabezpiecza przejazd zawodników, spokojnym tempem ruszamy całą grupą na trasę. Już za Fredropolem podjeżdżamy pierwszy mocny, 10% podjazd na około 400 m. Grupa kolarzy na podjeździe już samoistnie zaczyna się dzielić. Ktoś ma pierwszą awarię i zrywa łańcuch. Ja jadę spokojnie swoim tempem, pamiętając ile mam do przejechania w tym wyścigu – żadnego szarżowania.

Kolejno zaliczam największy podjazd w całych Bieszczadach, czyli podjazd pod Arłamów na około 600 m. Ten kawałek jadę z trzema kolarzami z kategorii sport. Ładnie pracujemy na zmianach, ciągnąc spokojnie bardzo równym tempem.

Odcinek trasy od Ustrzyk Dolnych jadę wspólnie z Patrykiem Wawryszukiem (MGR-Mińska Grupa Rowerowa) i z kolegą z okolic Zakopanego. Wspólnie podjeżdżamy pod Żłóbek na ponad 640 m i dalej pod Lutowiska na ponad 730 m. Po drodze gdzieś gubi nam się kolega i razem z Patrykiem docieramy do pierwszego punktu kontrolnego w Ustrzykach Górnych (107 km). Stajemy na drobne zakupy w miejscowych sklepie i po 15 minutach ruszamy na trasę. Zaczyna lekko padać deszcz, który z czasem przechodzi w ulewę. Na poboczu ubieramy się w rzeczy przeciwdeszczowe i ruszamy dalej na trasę. Po chwili orientuję się, że Patryk został w tyle no to jadę sam pod kolejne przełęcze.

Podjeżdżam serpentynowy, bardzo widowiskowy podjazd pod przełęcz Wyżniańską (855 m) i dalej pod przełęcz Wyżną (872 m). Podjazd tego typu pokazuje namiastkę widokową rodem z wielkich wyścigów kolarskich w wysokich górach.
Na szybkich zjazdach dochodzi do mnie Patryk i wspólnie jedziemy aż do kolejnego, drugiego punktu kontrolnego w Nowym Żmigrodzie (234 km).

Przejeżdżam przez Gorlice i dalej jadę przez stosunkowo płaską część trasy jak na maraton górski. W końcu odbijamy z głównej drogi nr 28 w boczne, znacznie mniej uczęszczane drogi lokalne i po chwili dochodzi do nas Przemek Ruda (4 przejechane BBToury). Wspólnie podjeżdżamy pod bardzo stromą Ropę. Miejscami nachylenie podjazdu dochodzi do 13% i do tego w wielu miejscach z kiepską nawierzchnią. Po osiągnięciu szczytu nie ma wiele wytchnienia bo już po kilku mniejszych górkach oraz po kilkunastu dalszych kilometrach zaczyna się podjazd za Banicą (trzeci punkt kontrolny – 293 km). Dla mnie podjazd bardzo ciężki na ponad 700 m wzniesienia, ze średnim nachyleniem 10-13%, a maksymalnie mój Garmin pokazał w jednym miejscu 18%. Niestety końcówka podjazdu poszła „z buta”.

Na szczycie podjazdu ubieram się cieplej bo przeglądając wcześniej trasę wiem, że czeka mnie kilkunastokilometrowy zjazd do Muszyny (czwarty punkt kontrolny – 321 km) na którym o tej porze będzie zimno.

Dalej w trasie pokonujemy liczne mniejsze podjazdy i przez Piwniczną Zdrój docieramy do piątego punktu kontrolnego w Starym Sączu (366 km). Wysyłamy obowiązkowe smsy z potwierdzeniem lokalizacji i po krótkim posiłku na stacji benzynowej ruszamy dalej.
Jedziemy przez Krościenko i wjeżdżamy na kolejny z ciężkich, ponad 10% podjazdów – Hałuszową. Za przełęczą doganiamy jeszcze dwóch kolarzy. Jednego z nich słychać było już z odległości 100 m tak strasznie hałasował jego całkowicie suchy napęd w rowerze. Całą grupką jedziemy przez Niedzicę. W tle z daleka widać zamek w Niedzicy, który góruje nad tamą na jeziorze Czorsztyńskim. Zapamiętałem ten widok z poprzedniego Maratonu Podróżnika dwa miesiące wcześniej, gdzie obraz ten zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Wkraczamy w teren wysokich gór Tatr i jako pierwszy ciężki podjazd wjeżdżamy pod Łapszankę (950 m). Pierwszy znacznie odjechał mi Przemek Ruda a gdzieś z tyłu pozostał Patryk Wawryszuk. Każdy z nas jedzie swoim tempem ale na płaskich odcinkach zjeżdżamy się ponownie. Podjazd ciągnie się bardzo długo, stale trzyma około 5-7% z mocną końcówką o nachyleniu 13%. Zatrzymujemy się na szczycie przełęczy na zrobienie pamiątkowych zdjęć kapitalnej panoramy Tatry. Pogoda zrobiła się słoneczna co skutkowało dużą ilością kolarzy amatorów na polance, na szczycie.

Wąską, malowniczą drogą pokonujemy szybki zjazd, mijając pozostałości napisów wiernych kibiców z czasu tegorocznego Tour de Pologne w stylu „allez kviato” i „Aru”.

Mijam miejscowość Brzegi i tuż przed podjazdem pod Głodówkę (1120 m) zjechała się nasza trójka i zaczęliśmy morderczą wspinaczkę. W połowie podjazdu dosłownie zabrakło mi przełożeń w rowerze. Pomimo tarcz 50-34 z przodu i kasety 11-28 z tyłu, jechałem tak wolno, że wręcz stanąłem. Niestety nie byłem w stanie już dalej ruszyć i nawet wpiąć się w pedały. Po chwili zatrzymał się Przemek, tylko Patryk mozolnie mieląc korbami wjechał na sam szczyt podjazdu !

Kilkanaście kilometrów przed Zakopanem spotykamy Kuriera (Jarek Kędziorek), który spokojnie wypoczywał na polance po wcześniejszym zjedzeniu kiełbaski pieczonej na własnym ognisku.

Przed Zakopanem, w okolicy Zazadniej Polany stajemy na szóstym punkcie kontrolnym maratonu (454 km).

Dojeżdżamy do Zakopanego, gdzie stajemy na jedzenie i zakupy w sklepie. Pół godziny później ruszamy na trasę, ale bardzo ciężko jest się przebić przez miasto ze względu na mnogość turystów oraz obchodzone Dni Zakopanego. Kilka razy musieliśmy przelatywać dosłownie na czerwonych światłach aby jakoś przebrnąć przez miasto.

Jedziemy stale we trójkę. Mijamy Czarny Dunajec i po licznych mniejszych podjazdach zaliczamy kolejną przełęcz tego etapu maratonu – Krowiarki (1020 m). Początkowo zjazd z przełęczy był bardzo nieciekawy ze względu na kiepską nawierzchnię i dlatego zjeżdżałem stale z zaciśniętymi klamkami hamulcowymi. Dopiero później droga się poprawiła ale na samym dole dłonie miałem obolałe od ich stałego zaciskania.

Zaliczamy kolejny już siódmy punkt kontrolny w Stryszawie na 548 km. Tutaj zjadamy we trójkę obiad i wraz z Patrykiem postanawiamy zorganizować kilkugodzinny nocleg. Przemek Ruda natomiast miał inną taktykę jazdy – koniecznie chciał jechać bez snu tak długo, jak to tylko się uda. Ja byłem już wykończony, zasypiałem dosłownie w trakcie jazdy i koniecznie musiałem się przespać. Z pomocą rodziny udało się załatwić nocleg w Jeleśni na 584 km trasy. Tyle też przejechałem bez snu jako pierwszy etap maratonu.

Spaliśmy z Patrykiem na prywatnej kwaterze przez całe 6 godzin. Rano miałem wyrzuty sumienia, że spaliśmy tak długo i znaczna część zawodników nas wyprzedzi, ale później okazało się, jak nasz pomysł był dobry. Wstałem kompletnie wypoczęty i spokojnie mogłem podjeżdżać kolejne góry.

Na pierwszy ogień idzie kultowy podjazd pod Istebną (ósmy punkt kontrolny – 613 km) po specyficznych betonowych płytach o dużych oczkach. Nachylenie na szczycie max. 20% nie dało mi szans na wjechanie rowerem. Musiałem podprowadzać ale szło się ciężko bo bloki butów spd zapadały się w dziurkowanych płytach.

Kolejny duży podjazd jaki podjeżdżam na trasie to Kubalonka (760 m). Podjeżdża się go już znacznie łatwiej. Po raz kolejny gdzie się gubi Patryk. Za to po drodze mijam kolegę z BBTouru co daje mi dużą satysfakcję.

Do Cieszyna jadę samotnie aż w końcu dochodzi do mnie Patryk. Razem jedziemy przez generalnie płaskie tereny Śląska. W godzinach szczytu ciężko także przedostać się przez poszczególne większe miasteczka. Po raz kolejny zostaję wytrąbiony przez kierowców aby zjechać na ścieżkę rowerową. Szczytem chamstwa było wyzwanie mnie przez kierowcę autobusu miejskiego, który bardzo niekulturalnie pouczał mnie na temat przepisów ruchu drogowego.

Na wyjeździe z Jastrzębia Zdrój w oddali widzę jadącego Olo i próbuję razem z Patrykiem dojść kolegę. Po chwili usłyszałem wystrzał tylnej opony w moim rowerze i tyle pozostało po pogoni za Olo. Na przystanku wymieniam dętkę i rozerwaną oponę. Jadąc dalej przez Racibórz na chwilę wjeżdżam do przydrożnego serwisu rowerowego aby dopompować oponę.

Odcinek przez Kietrz (dziewiąty punkt kontrolny – 726 km) aż do Prudnika dość męczący ze względu na otwarte tereny i wiejący z południa wiatr. Do tego silne podmuchy przejeżdżających TIR-ów skutecznie obrzydzały trasę.

Na tym odcinku w końcu dogoniliśmy Olo, który jechał bez większej ilości snu i wyglądał dosłownie jak zombie. Przez dłuższy czas jechał z nami ale później przeszedł na swoje tempo z zamiarem niedługiego zatrzymania się na sen.

W Głuchołazach (dziesiąty punkt kontrolny – 794 km) stajemy na obiad z wielką pizzą. Wciskamy w siebie wielkie ilości jedzenia wręcz na siłę. Po takim posiłku aż trudno było się ruszyć w dalszą trasę.

Dalszy odcinek trasy dosyć płaski z dobrej jakości drogami. Po drodze wyprzedzamy dwóch kolegów z BBTouru a dalej spotykamy samotnie jadącego Wiesia Jańczaka i razem we trójkę kontynuujemy jazdę. Mijamy wielką tamę w Otmuchowie i wjeżdżamy do Złotego Stoku (jedenasty punkt kontrolny – 846 km).

Wjeżdżamy w Sudety i na sam początek zaliczamy pierwszą przełęcz – Jaworową (691 m). Podjazd długi, 8 km o bardzo kiepskiej nawierzchni, ale niezbyt stromy (około 3-5%) zaliczamy nocą. Zaczyna silnie wiać i tylko okalające nas drzewa wytłumiają pęd wiatru, głośno przy tym szumiąc. W połowie podjazdu spotykamy Andrzeja Bińkowskiego, jadącego w kategorii sport i w takim składzie czwórkowym przejedziemy maraton już do samego końca.

W Lądku Zdrój stajemy na rynku, na krótki postój pod sklepem. Konieczne jest zrobienie zapasów picia i jedzenia na nocną jazdę.
Jedziemy przez Stronie Śląskie (dwunasty punkt kontrolny – 871 km). Po drodze wjeżdżamy na przełęcz Puchaczówka (870 m), dla mnie bardzo ciężki i długi podjazd. Na szczycie tak mocno wiało, że konieczne było schowanie się wśród drzew. Wiele połamanych gałęzi leżało na drodze. Pomimo bardzo silnego wiatru była zadziwiająco ciepło.

Jak na nocną jazdę nie byłem jeszcze za nadto zmęczony brakiem snu, dlatego zdecydowałem się na dalszą jazdę w perspektywie aż do mety. Zaliczamy kolejny już trzynasty punkt kontrolny na 902 km. Stąd zaczynamy bardzo długi podjazd do Zieleńca (905 m).
Nad ranem zaczyna padać drobna mżawka a wjeżdżając do Dusznik jechałem przez kawałek trasy w mlecznym, mokrym otoczeniu mgły. Na szybkim zjeździe z Dusznik momentami było bardzo niebezpiecznie ze względu na ograniczoną widoczność i mokrą nawierzchnię.

Skręcamy w lewo, w drogę krajową do Kudowy, która jednocześnie prowadzi do granicy Czeskiej. Odcinek bardzo niebezpieczny ze względu na dużą ilość TIR-ów pędzących z góry dosłownie na złamanie karku. Koledzy jadący za mną po czasie opowiedzieli mi, że jeden z takich kamikadze minął mnie dosłownie o centymetry i mały włos obyło się bez tragedii.

W Kudowie zaliczamy czternasty punkt kontrolny – 959 km, skąd wjeżdżamy na kolejny bardzo trudny podjazd pod Lisią Przełęcz (790 m). W połowie podjazdu rozpadało się na dobre tak, że ulewa utrudniała dalszą jazdę. Ubrałem się w rzeczy przeciwdeszczowe i nie chcąc tracić czasu jechałem dalej. Później okazało się, że decyzja była słuszna bo deszcz padał przez całe 5 godzin z różnym natężeniem i czekanie tyle czasu to byłaby tylko niepotrzebna strata.

W deszczu pokonujemy kolejne trudne podjazdy z bardzo kiepskiej jakości nawierzchnią, same dziury, łaty, a miejscami odcinki szutrowe. Szybkie zjazdy w takich warunkach to wielkie ryzyko wypadku jak i uszkodzenia sprzętu. Dlatego zjeżdżałem bardzo ostrożnie.

Dojeżdżamy do Głuszycy na piętnasty punkt kontrolny – 1013 km gdzie jemy ostatni na trasie maratonu obfity obiad.
Przejeżdżamy przez Lubawkę (szesnasty punkt kontrolny – 1050 km) i zostają nam do zaliczenia ostatnie dwa większe podjazdy na trasie. Pierwszy podjazd pod przełęcz Kowarską (775 m) idzie powoli ale bardzo sprawnie. Kolejny podjazd ze Szklarskiej Poręby na Zakręt Śmierci to coś na dobicie maratończyka przed metą. Początek podjazdu już od samego początku trzyma po 10-12% i tak ciągnie się serpentynami, aby w końcówce dobić do 18% nachylenia.

Ze szczytu Zakrętu Śmierci pozostaje bardzo szybki 17 km zjazd do Świeradowa Zdrój, gdzie zlokalizowana jest meta ultramaratonu. W samym mieście jeszcze tylko ostatni krótki, sztywny podjazd i we czwórkę wpadamy na metę.

Adrenalina trzyma więc zmęczenia na razie nie odczuwam. Pomimo, że mam w nogach prawie 1200 km z tylko 6 godzinami snu czuję się nad wyraz dobrze. Mam jeszcze siły żeby się najeść, wykąpać i iść z kolegami na piwo !


Ultramaraton uważam za bardzo udany. Trasa bardzo wymagająca zarówno pod względem jej długości (1122 km) ale przede wszystkim dużej ilości przewyższeń (ponad 13000 m), myślę że sporo trudniejsza niż BB Tour.
Łącznie na 67 osób startujących zająłem 30 miejsce z czasem brutto 78 godz. 55 min., a netto 51 godz. 45 min.
Z uzyskanym czasem brutto (78:55) zdobyłem tym samym kwalifikację do pełnej edycji Maratonu Rowerowego Dookoła Polski, który odbędzie się w 2017 r. (3130 km w limicie czasu 10 dni).

Klasyfikacja generalna w kategorii Extreme - 27 miejsce na 61 startujących.

I etap: Dystans 584,02 km; czas netto 24 godz. 47 min.; podjazdy 6997 m
II etap: Dystans 563,18 km; czas netto 26 godz. 58 min.; podjazdy 6027 m







Dane wyjazdu:
1042.70 km
40:43 h 25.61 km/h:
Maks. pr.:69.80 km/h
Temperatura:17.0
HR max:179 ( 98%)
HR avg:121 ( 66%)
Podjazdy:5758 m
Kalorie:26025 kcal

BBTour 2014

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 29.08.2014 | Komentarze 13

Trasa: Świnoujście - Płoty - Drawsko Pomorskie - Piła - Kruszyn - Toruń - Włocławek - Gąbin - Żyrardów - Białobrzegi - Iłża - Nowa Dęba - Rzeszów - Brzozów - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

HZ - 60%
FZ - 36%
PZ - 4%
cad - 79

Czas netto - 40:43
Czas brutto (z postojami) - 54:11
650 km w 24 godz. (rekord dobowy)
730 km w 28 godz. (rekord jazdy bez snu)

Fotki z BBTouru

Do startu w ultramaratonie kolarskim Bałtyk – Bieszczady Tour przymierzałem się już dwa lata temu. Jednak wtedy było już za późno, aby zrobić kwalifikację do tego maratonu. Miałem dużo czasu na przygotowanie do kolejnej edycji, które od tej pory będą obywać się regularnie co dwa lata.

Oto w dwa lata i po uzyskaniu wymaganej kwalifikacji stoję na starcie długo oczekiwanej imprezy.

Startuję wraz ze swoją grupą 6-cio osobową z promu Bielik o godz. 9. Dźwięk dzwonka pokładowego daje sygnał do startu. Już na wylocie ze Świnoujścia tempo zaczyna niepokojąco wzrastać. Z licznika praktycznie nie schodzi poniżej 35km/h. Trochę spanikowałem, że zostanę sam od początku i dzielnie trzymam wysokie tempo. Po raz kolejny emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Odczułem to szybko niezłym zmęczeniem już na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach, na 76 km trasy.

Dalej już postanowiłem jechać taktycznie (zmotywował mnie do tego także sms Alexa). Grupki startowe już zaczęły się mieszać; silniejsi poszli do przodu, a słabsi pozostawali. Dołączyłem do kolarzy z tyłu stawki i wspólnie równym tempem jechaliśmy swoje. Trasę dobrze znałem od samego początku aż do Żyrardowa, mając już trochę zjeżdżone te okolice.

Szybko i sprawnie poszło zaliczenie kolejnych punktów kontrolnych w Drawsku Pomorskim oraz Pile. W drodze na punkt w Kruszynie spotykam swoich wiernych kibiców – rodzinę. Oczekiwali na mnie w Nieżychowie z transparentami i trąbkami, a okrzykami zagrzewali mnie do dalszej jazdy. Dało mi to niesamowitego kopa do kręcenia. Po raz drugi i nadal nie ostatni rodzina dopinguje mnie na 10% podjeździe w Rudzie. Chłopaki z mojej grupki nie kryli zdziwienia i zadowolenia z sytuacji.

Na obwodnicy Nakła wyjechali mi naprzeciw koledzy rowerzyści z Bydgoszczy: Alex 1976jazz. Jadą ze mną na zmianach i tak wspólnie już po zmroku docieramy do dużego punktu kontrolnego (DPK) w Kruszynie. Na wjeździe po raz kolejny miłe spotkanie z rodziną i znajomymi. Zjadam ciepły rosół i wielkiego schabowego z ziemniakami. Szybko ubieram się cieplej do nocnej jazdy i po pożegnaniach z kibicami ruszam na trasę do Torunia. Kawałek trasy odprowadzają nas Alex 1976jazz – wielkie dzięki koledzy za kibicowanie i za to że byliście.

Nocny ruch jest wręcz minimalny co znacznie ułatwia jazdę. Na punkcie w Toruniu melduję się pół godziny przed północą. Od Torunia do Włocławka jadę samotnie. Po drodze mija mnie jedynie samochód sędziowski kontrolujący trasę.

Na punkcie we Włocławku jestem krótko po godz. 2 w nocy. Miejsce jest świetnie zaopatrzone w jedzenie, a na łóżkach polowych śpią już pierwsi kolarze. Widok łóżka kusi, ale rower bierze górę.

Z Włocławka do Gąbina jadę z kolegą Piotrem Harkawikiem (nr 321) i przepisowo trzymamy się za zawodnikiem jadącym w kategorii Solo – Stanisławem Piórkowskim (nr 27) z Sierpca. Jedziemy boczną, zalesioną trasą wzdłuż Wisły, odbijając z niej dopiero w Soczewce w kierunku na Gąbin. Zawodnik przed nami trzyma równe, ale solidne tempo i dzięki niemu sprawnie, bez kluczenia docieramy na kolejny punkt kontrolny w Gąbinie o godz. 5.07. Ledwie zdążyłem coś zjeść, a tu hasło Stanisława do dalszej drogi. Szybko zabieram jedzenie na trasę, które zjem w drodze i z kolegą gonimy BBTourowca jadąc w kierunku Sochaczewa.

Na wjeździe do miasta Piotr ma pechowa awarię – zrywa łańcuch, uszkadzając przy okazji przerzutkę. Demontujemy ją, skracamy łańcuch i skuwamy go na ostro, ale jechać się nie daje bo pokrzywiony łańcuch stale spada. Kolega podejmuje ciężką decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Muszę jechać daje.

Podczepiam się pod nadjeżdżającą grupkę i wspólnie jedziemy dalej. Przed Żyrardowem zaczyna padać deszcz, który z przerwami będzie mi towarzyszył praktycznie do końca dnia. Panie z obsługi na punkcie kontrolnym widząc przemoczonych i zziębniętych kolarzy same napełniały nam bidony i podawały ciepłe posiłki nie zadając zbędnych pytań.

Po drodze w okolicach Mszczonowa dużo błądzimy pomimo posiadania nawigacji, poszukując drogi serwisowej, stanowiącej objazd ekspresówki z zakazem jazdy rowerów. Według regulaminu za przejazd taką drogą grozi doliczenie kary 12 godzin. Na skutek różnicy zdań straciłem tam 45 minut, a w efekcie okazało się, że droga ta nie miała statusu eSki i można było spokojnie nią jechać.

Na dużym punkcie kontrolnym w Iłży biorę prysznic, przebieram się w suche rzeczy i po zjedzeniu dwudaniowego obiadu wraz z kolegami z Włocławka: Sławkiem i Tomkiem oraz kilkoma innym zawodnikami ruszam na trasę. Planuję dojazd na kolejny punkt z zamiarem przespania się. Na pierwszych podjazdach grupka dzieli się i zostaje z tyłu.

Nocą docieramy na punkt w Nowej Dębie, gdzie jestem o godz. 0.44. Pobiłem tym samym swoje dwa rekordy:
1 – 650 km jazdy w ciągu 24 godz.
2 – 730 km jazdy bez snu w ciągu 28 godz.

Na punkcie śpię 3 godz. i z trójką kolarzy ruszam na dalsza trasę. Jest bardzo zimno, około 6 st. C. Po dłuższej chwili zostaję sam, a koledzy nie wytrzymują mojego tempa. Samotnie jadę w kierunku Rzeszowa. Tuż przed miastem dojeżdżam do zawodnika … ku mojemu zdziwieniu Piotra Harkawika, który wycofał się po poważnej awarii w Sochaczewie. Jak się okazało, za zgodą sędziego zawodów, żona podstawiła kolarzowi zapasowy rower i jadąc cały czas non stop wyprzedził mnie. Jednak limit pecha nie został wyczerpany i po drodze kolega zaliczył wywrotkę, ponownie zrywając łańcuch i krzywiąc hak przerzutki. Po skutecznym skuciu łańcucha pojechał dalej, ale problematycznym jest fakt czy poradzi sobie bez dodatkowych biegów w górach.

Docieram samotnie do punktu za Rzeszowem na 860 km trasy. Tutaj zaczynają się pierwsze większe podjazdy. Wiele ścianek jest krótkich, ale stromych. Robi się ciepło i już mogę jechać na krótko. Mijam kolejnych zawodników i sam jestem zdziwiony, że tak lekko mi się jedzie.

Docieram na punkt kontrolny w Brzozowie, prowadzony przez panie z koła gospodyń wiejskich. Obsługa była bardzo miła, a jedzenie wręcz wyśmienite, aż nie chciało się dalej jechać.

Pokonuje wiele podjazdów, a na stromych zjazdach rozpędzam się niejednokrotnie do prawie 70 km/h. Z ulgą docieram do Ustrzyk Dolnych. Tutaj obsługa punktu pozytywnie mnie nastraja na pokonanie ostatniego około 40 km odcinka do Ustrzyk Górnych. Pokonuję dwa podjazdy o maksymalnym nachyleniu 9% i długości około 2,5 km każdy. Jedzie się ciężko dla kogoś, kto mieszka na nizinach. Ostatnie kilometry ciągną się niemiłosiernie długo. Co chwile otrzymuję dopingujące sms-y i to między innymi chyba one dają energię do końcówki na mecie. Widząc flagi BBTouru kolejno odliczam: 5 km, 2 km i wreszcie upragniona META !

Zrobiłem to o czym od dawna marzyłem.

Kolejne marzenie rowerowe się spełniło.

Podziękowania dla wszystkich którzy mnie wspierali.